Niepotrzebnie pan Jan Wróbel, nauczyciel i publicysta, w swoim tekście "Denaturat czerwonoarmisty" ("Rz", 6 maja 2011 r.) przywołał mój film "Mgła", przedstawiając czytelnikom listę – jak zrozumiałam – oszołomskich haseł. Tytuł filmu "Mgła" funkcjonuje w jego tekście razem z "mgłą, Komoruskim, helem, sądem i targowicą". Myślę, że niepolitycznie przywoływać film, którego właściwie nie ma, który funkcjonuje na "marginesie życia publicznego". Tak jak nie ma Ewy Stankiewicz z jej "Solidarnymi 2010" i Joanny Lichockiej, współautorki "Mgły". O sobie nie wspomnę, bo dziedzina filmu dokumentalnego, w której się poruszam, i tak jest niszowa.
Trudno zrozumieć tę logikę
Martwię się zatem o odważnego p. Wróbla, który przy okazji deklaruje, że jest z tych, "dla których konserwatyzm i prawica to wybór nie tylko polityczny, ale również etyczny". Jeśli więc znakomita reżyserka Ewa Stankiewicz nie może pokazać swojego filmu fabularnego o miłości, bo przerażony nagonką dziennikarzy i "autorytetów" dystrybutor wycofał się z umowy, to skąd p. Wróbel wie, że jego szlachetnego oburzenia ("tyle nieprawdy na jednej stronie gazety! ") nie wezmą pod uwagę redaktorzy "Rzeczpospolitej" lub innych mediów? W efekcie interwencji etycznego publicysty jego koleżanka po fachu może przecież zasilić szeregi "zagubionych i zepchniętych na margines życia publicznego".
Za przeproszeniem p. Wróbla, mnie się to kojarzy wprost z językiem i nagonkami organizowanymi za pomocą "Trybuny Ludu" czy "Żołnierza Wolności" i nic na to nie poradzę. To wszystko już było.
Ale cytujmy dalej: "Dziennikarz nie musi stosować tricków polityków. Niech oni przeinaczają, my świat objaśniamy". I objaśnia! Pisze mianowicie, że "zestawienie demonstracji organizowanych z okazji 10 kwietnia z demonstracjami z lat stanu wojennego" jest "przeinaczeniem". I że żadnej rewolucji moralnej nie można się po nich (tych z ruchu "gazetopolskiego"") spodziewać. A jeszcze dalej, że "(publicyści) przedstawiają kretynizmy spod pałacu pochwalnie, jako trafną diagnozę i trafne postulaty".
Przy tym ostatnim sformułowaniu pogubiłam się trochę, bo nie wiem, czy nauczyciel (znany z przewrotnego poczucia humoru) deklarujący łączność ideologiczną z Joanną Lichocką, pisząc o kretynizmach sprzed pałacu, ma na myśli wysłanie tam zastępów policji z tarczami i w kamizelkach kuloodpornych czy ustawienie szczelnych zasieków chroniących Pałac Prezydencki, a może chodzi mu o skwapliwie gaszone przez straż miejską znicze lub śmieciarki uprzątające kwiaty, zanim "kretyni" zdołali je ułożyć. Nie rozumiem, więc nie polemizuję.