Wśród internautów panuje przekonanie, że jeśli wrzucą coś do sieci, to wara od tego komukolwiek. Żadne prawo prasowe, względy przyzwoitości – wolność!
Rozumiem wiarę, że Internet to alternatywna droga wobec mediów tradycyjnych. Ale czy ta nowa jakość zakłada ubliżanie? Albo rzucanie niesprawdzonych twierdzeń, bo właśnie wpadły w ucho? Ci sami ludzie ukryci za nickami gromko nieraz krzyczą, że gazetom tak nie wolno. Choć i druga strona bywa rozkoszna. Jacek Żakowski żąda walki z chamstwem w sieci, po czym nazywa posła Gowina w programie telewizyjnym "kołtunem".
Rzecznikom "wolnego Internetu" dedykuję ćwiczenie. Czy gdyby ktoś rozwieszał na twoim osiedlu karteczki z pomówieniami na twój temat, powiedziałbyś: to normalne? Nie, chciałbyś dopaść drania. A ludzie będący bohaterami internetowych obelg mają w imię wolności zacisnąć zęby.
Skutki krucjaty będą i tak mizerne, pojawią się setki trudności – od prawnych po techniczne. Jeśli już wymiar sprawiedliwości kogoś dopadnie, to mały portal, bo najłatwiej. Sikorski zaczął wojnę z dużymi wydawnictwami i nawet one zamiast polepszyć moderację, wolały zawiesić fora. Jeśli zaś ktoś spróbuje wyłuskać pojedynczego anonima, wyjdzie na ciemiężcę, jak prezydent Szczecina.
Pojawia się też ideologiczna hucpa. Sławomir Sierakowski już zdążył w TVN 24 sprowadzić tę krucjatę do walki z "mową nienawiści". Ta mowa dotyczyć ma mniejszości – narodowych i seksualnych. I jesteśmy w domu. Lewicowym.