Trik lewicy zadziałał
Do niedawna przytłaczająca większość polityków PO unikała sporów światopoglądowych. Najchętniej uciekano w dość obłą, przez to wygodną, retorykę bliżej nieokreślonej modernizacji, wzrostu gospodarczego, usprawnienia administracji itp. Zwrot "Polacy nie potrzebują sporu o..." był zaklęciem zamykającym drażliwy temat. Duża grupa czołowych polityków PO ma za sobą członkostwo w różnych partiach prawicowych, więc pamięta jeszcze z lat 90. smak określenia "oszołom".
Ostatnie sześć lat to czas, gdy PO stała się nieomal pieszczochem mediów mainstreamowych. To naprawdę musi być komfort – np. w przypadku Stefana Niesiołowskiego – być dziś osobą szanowaną przez redakcje, które kilkanaście lat temu drwiły i przedstawiały kogoś takiego jako reprezentanta najciemniejszego średniowiecza.
Trzeba przyznać, że SLD, przedstawiając projekt ustawy o związkach partnerskich, trafił Platformę w czuły punkt. Na razie przedstawiciele PO mówią o inicjatywie Sojuszu z lekceważeniem i przedstawiają ją jako przedwyborczy trik. Ten ostatni zarzut do pewnego stopnia jest prawdziwy, ale nie zmienia to faktu, że PO ma kłopot. Musi się określić. I będzie musiała się określać jeszcze wiele razy – lewica zauważyła, że trik zadziałał, więc nie odpuści.
Są oczywiście w Platformie ludzie, którzy nie mają problemu z samookreśleniem. Jarosław Gowin był i jest stanowczo przeciw. Tak samo jak on głosowałby Stefan Niesiołowski, może Andrzej Czuma i Marek Biernacki, zapewne też Ireneusz Raś.
Z samookreśleniem nie ma problemu też grupa, która jest zdecydowanie za legalizacją związków partnerskich: Małgorzata Kidawa-Błońska, Joanna Mucha, Bartosz Arłukowicz, Magdalena Kochan. To podział znany jeszcze z czasów platformerskiego sporu o in vitro. Dziś się odtwarza, ale z wyraźną przewagą lewego skrzydła. Po deklaracji Tuska można być pewnym, że liczba "lewicowców" w PO – oni sami określają siebie liberałami – wzrośnie gwałtownie.
Presja na Gowina
Na tym przykładzie widać, jak bardzo zmienił się ideowy charakter Platformy. Gdy kilka lat temu Polska stanęła przed problemem uregulowania zagadnień bioetycznych (nie tylko in vitro), Tusk uznał, że najlepiej będzie to oddać Gowinowi. Po drodze okazało się, że jest w PO grupa osób, którym nie odpowiada konserwatywne podejście posła z Krakowa. Zatem – niejako metodą: by mieć ciasteczko i je jednocześnie zjeść – zaczęto równolegle pracować nad bardziej "liberalnym" projektem.