Wszystko trzeba zmienić, aby wszystko pozostało po staremu – to prawda przyświecająca w szczególności tym politykom, którzy najmocniej cenią skuteczność. Donald Tusk – przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat – jest najskuteczniejszym graczem polskiej sceny politycznej. Szczególnie gdy chodzi o zdolność utrzymywania się u władzy. Skuteczność Tuska w rządzeniu jest bowiem przedmiotem wielu kontrowersji.
PDT w oblężonej twierdzy
Dziś nikt w Platformie Obywatelskiej nie jest w stanie zakwestionować władzy PDT – jak w skrócie nazywany jest obecny premier i przewodniczący PO. Osobista popularność Tuska jest głównym motorem Platformy. Gdyby nie było Tuska, można przypuszczać, że dziś PO przypominałaby SLD z lat 2003 – 2005.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Nie wiadomo, co będzie po wyborach. Zwłaszcza gdy Tuskowi zabraknie tego bata na partię, jakim dziś jest układanie list wyborczych. W listopadzie mogą podnieść głowę ci wszyscy, którzy teraz siedzą cicho. Wtedy urzędujący w swojej kancelarii Tusk może mieć problem z tłumieniem rebelii swojego sejmowego zaplecza. Tym bardziej że już w tej kadencji wykazał się dużą skłonnością do izolowania się od własnej partii. Wiadomo, że od dłuższego czasu otacza się gronem tych samych kilku osób.
Parlamentarzyści – w konstytucyjnej teorii będący przecież suwerenem wobec rządu – nie mają prawie żadnego kontaktu ze swoim premierem. Mówią zaś posłowie PO, że Tusk i jego otoczenie prezentują dziś syndrom oblężonej twierdzy. A to może tylko wzmocnić poczucie wyizolowania się premiera i jego środowiska w stosunku do parlamentarnej części Platformy.
Tusk musi mieć świadomość zagrożeń tego typu. Przynajmniej trzy razy w najnowszej historii PO groził mu bunt części partii. Stąd jego metoda ciągłej rotacji partyjnych kadr.