Piotr Gursztyn: Donald Tusk jak Ludwik XIV

Ściągając Kluzik-Rostkowską i Arłukowicza do Platformy oraz prowadząc ciągłą rotację partyjnych kadr, Tusk zabezpiecza się przed buntem w swoim ugrupowaniu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 20.06.2011 20:03 Publikacja: 20.06.2011 19:55

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Wszystko trzeba zmienić, aby wszystko pozostało po staremu – to prawda przyświecająca w szczególności tym politykom, którzy najmocniej cenią skuteczność. Donald Tusk – przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat – jest najskuteczniejszym graczem polskiej sceny politycznej. Szczególnie gdy chodzi o zdolność utrzymywania się u władzy. Skuteczność Tuska w rządzeniu jest bowiem przedmiotem wielu kontrowersji.

PDT w oblężonej twierdzy

Dziś nikt w Platformie Obywatelskiej nie jest w stanie zakwestionować władzy PDT – jak w skrócie nazywany jest obecny premier i przewodniczący PO. Osobista popularność Tuska jest głównym motorem Platformy. Gdyby nie było Tuska, można przypuszczać, że dziś PO przypominałaby SLD z lat 2003 – 2005.

Nic jednak nie trwa wiecznie. Nie wiadomo, co będzie po wyborach. Zwłaszcza gdy Tuskowi zabraknie tego bata na partię, jakim dziś jest układanie list wyborczych. W listopadzie mogą podnieść głowę ci wszyscy, którzy teraz siedzą cicho. Wtedy urzędujący w swojej kancelarii Tusk może mieć problem z tłumieniem rebelii swojego sejmowego zaplecza. Tym bardziej że już w tej kadencji wykazał się dużą skłonnością do izolowania się od własnej partii. Wiadomo, że od dłuższego czasu otacza się gronem tych samych kilku osób.

Parlamentarzyści – w konstytucyjnej teorii będący przecież suwerenem wobec rządu – nie mają prawie żadnego kontaktu ze swoim premierem. Mówią zaś posłowie PO, że Tusk i jego otoczenie prezentują dziś syndrom oblężonej twierdzy. A to może tylko wzmocnić poczucie wyizolowania się premiera i jego środowiska w stosunku do parlamentarnej części Platformy.

Tusk musi mieć świadomość zagrożeń tego typu. Przynajmniej trzy razy w najnowszej historii PO groził mu bunt części partii. Stąd jego metoda ciągłej rotacji partyjnych kadr.

Tuż przed wyrzuceniem Pawła Piskorskiego zawiązywał się pucz przeciw niemu z udziałem Bronisława Komorowskiego w roli potencjalnego następcy. Pucz nie udał się m.in. dlatego, że Komorowski się cofnął, bo uznał, że nie ma co stawiać na słabnącego Piskorskiego.

W zeszłej kadencji miał miejsce bunt mniejszego formatu, który jednak mocno zirytował Tuska. Nie udało mu się, wraz z Grzegorzem Schetyną, przeforsować Zbigniewa Chlebowskiego na szefa klubu. Posłowie mieli poczucie, że są traktowani tylko jako maszynka do głosowania, więc posłuchali apeli inicjatora buntu, czyli Cezarego Grabarczyka, i wybrali na szefa Bogdana Zdrojewskiego.

Wreszcie, już w tej kadencji, Tusk uznał, że zbytnio urósł Schetyna. Trudno przypuszczać, aby obecny marszałek Sejmu miał plan obalenia Tuska, ale z pewnością chciał się wybić na większą niepodległość. Nadal zresztą ma swoje małe, lecz niezawisłe władztwo, więc nie jest zakończona historia sporu Tusk – Schetyna.

Kosztem starych towarzyszy

Te wszystkie przesilenia przypominają ewolucję feudalnego władcy w absolutystycznego monarchę. Toutes proportions gardees – ale Tusk kroczy drogą Ludwika XIV. Króla, który złamał potęgę arystokracji. Jednym się to podoba, bo Król Słońce stworzył potężne, w miarę nowoczesne państwo. Innym się nie podoba, bo złamał wiele wolności, a w ostatecznym rachunku stworzył organizm niezdolny do samoistnych korekt kursu i eliminowania strukturalnych patologii. Co się skończyło katastrofą w postaci Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Analogia nie sprowadza się do tego, że Donald Tusk eliminował w pierwszych latach Platformy pozostałych liderów tego ugrupowania. To już pradzieje. Analogia sprowadza się do tego, że nasza samorodna wersja Króla Słońce eliminuje partyjnych baronów, jak Ludwik księcia Kondeusza w podczas Wielkiej Frondy.

Stopniowo usuwani lub marginalizowani są regionalni przywódcy, którzy swoją potęgę wywodzą z tego, że stoją za nimi dziesiątki działaczy regionalnych, powiatowych czy gminnych. Dla wielu z nich Donald był kiedyś Donkiem, kolegą, z którym grało się w piłkę, oglądało mecze i piło wino. Dziś jest "panem premierem". Władcą niemal absolutnym, a nie tam jakimś primus inter pares.

I tak należy czytać ostatnie transferowe nabytki. Jest jasne, że mają one też wymiar doraźny – zdobyć kilkadziesiąt tysięcy głosów więcej. Zgadza się też, że to ludzie, którzy mają urwać głosów po lewej stronie. Jednak czy ten skręt w lewo to wynik głębszych przemyśleń szefa rządu? W niewielkim stopniu. Rzeczywiście na lewicy można trochę pokłusować, bo z prawej strony PO – według wszelkich badań – nic już nie uszczknie.

Wpływ też mają osobiste aspiracje Tuska. Słusznie czy nie – cała jego partia jest przekonana, że jej szef chce zostać kimś ważnym w strukturach europejskich. W tej sytuacji zbytnia prawicowość byłaby obciążeniem. Tuskowi wprawdzie nie grozi los Rocco Buttiglione, ale lepiej dmuchać na zimne.

Transfery natomiast to sposób na przebudowę partii. Bartosz Arłukowicz, Joanna Kluzik-Rostkowska, Dariusz Rosati mają zerowe oparcie w strukturach PO. Ich los i przyszłość zależą wyłącznie od Donalda Tuska. Nie będą też próbowali się spoufalać, jak Grzegorz Schetyna. Dorzućmy do tej listy kilkoro ministrów, którzy posmakowali polityki i chcą startować w najbliższych wyborach – tak jak Jacek Rostowski czy Katarzyna Hall.

Ci homines novi dostaną dobre miejsca na listach. Miejscowe struktury PO będą zapewne sabotować ich kampanie wyborcze. Takie sygnały było słychać ze Szczecina, gdzie będzie startował Arłukowicz, i bardzo głośno dobiegają z Rybnika, gdzie planowany jest start Kluzik-Rostkowskiej. Mimo to każda z tych osób dostanie miejsce wystarczająco dobre, aby dostać się do Sejmu. Wejdą kosztem starych towarzyszy partyjnych. Czując ich niechęć, tym bardziej będą lgnęli do Tuska.

Przypomnijmy też krążące ostatnio w świecie polityki pogłoski o kontaktach premiera z Rafałem Dutkiewiczem. Jeszcze niedawno popularny prezydent Wrocławia planował samodzielnie wpływać na polską scenę polityczną. Dziś cicho o tych staraniach. Dutkiewicz przez lata nie chciał się wiązać z PO, wojując z nią na co dzień we Wrocławiu.

Ale dolnośląska Platforma to przecież Schetyna. Stąd zatem rzekomy plan Tuska, aby dokonać wielkiej zamiany na Dolnym Śląsku. Zamiast Schetyny i jego ludzi tamtejszą PO miałby kierować Dutkiewicz. Szyld ten sam, tylko ludzie zupełnie inni.

Cienki pisk naiwniaków

Niemożliwe? Przypomnijmy sobie sytuację w mazowieckiej PO sprzed kilku lat. Rządził nią Paweł Piskorski z gronem wiernych współpracowników. Najpierw Tusk zrobił twarzami warszawskiej PO Julię Piterę (śmiertelnego wroga Piskorskiego) i Hannę Gronkiewicz--Waltz. Potem przegnał Piskorskiego i jego "piskorczyków". Opłaciło mu się, bo ani Pitera, ani nawet Gronkiewicz-Waltz nie stworzyły silnych własnych środowisk. A mazowiecka PO składa się z kilku wzajemnie szachujących się grup.

Jest więc pytanie: czy to dobrze, że samowładny szef partii tak przemeblowuje ugrupowanie? Dziś w polskiej polityce jest premiowana bezwzględność i skuteczność. Wyborcy i media wykazują się dużą tolerancją wobec cynizmu silnych, a Tusk może liczyć na wyjątkową taryfę ulgową. Głosy protestu, że nie tak powinno się kierować organizacją publiczną (bo partia polityczna nią jest), brzmią jak cienki pisk naiwniaków, którzy nie wiedzą, czym jest prawdziwa polityka.

I rzeczywiście szkoda tracić czas na przekonywanie, jak szkodliwa jest dla życia publicznego zmiana partii politycznych w niemal prywatne kartele (to samo dotyczy PiS). Zwłaszcza gdy nie przeszkadza to wyborcom – przede wszystkim tym, którzy są zakochani w danej partii i jej liderze. Oni akurat, słysząc tego typu narzekania, odpowiadają, że w PiS (lub w PO, jeśli to wyborcy partii Jarosława Kaczyńskiego) jest jeszcze gorzej.

Nowi za starych

Jest zatem kolejne pytanie: czy starzy członkowie PO zezwolą na budowę nowej partii ich kosztem? – Nie uda mu się – odpowiedział mi na to pytanie jeden z wieloletnich działaczy PO, któremu ostatnio nie po drodze z Tuskiem. Przekonywał, że Donald Tusk chce tylko poszerzyć wpływy, zwiększyć kontrolę itd. Ale nie ma dość siły, aby całkowicie zastąpić starych nowymi.

Pewnie zasłużony działacz ma rację, jeśli widzi to jako jednorazowy zamach. Wtedy cała partia pewnie bryknęłaby swojemu szefowi. Ale Tusk stosuje metodę salami, więc może się nie obawiać jednolitego oporu przeciw swoim planom. Tym bardziej że wewnątrz Platforma jest tak bardzo podzielona, że wiele środowisk łączy tylko legitymacja partyjna. Nawet nie instynkt samozachowawczy.

Wszystko trzeba zmienić, aby wszystko pozostało po staremu – to prawda przyświecająca w szczególności tym politykom, którzy najmocniej cenią skuteczność. Donald Tusk – przynajmniej w ciągu ostatnich kilku lat – jest najskuteczniejszym graczem polskiej sceny politycznej. Szczególnie gdy chodzi o zdolność utrzymywania się u władzy. Skuteczność Tuska w rządzeniu jest bowiem przedmiotem wielu kontrowersji.

PDT w oblężonej twierdzy

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?