Tomasz Wołek: Jarosław Kaczyński przed Trybunał Stanu

Determinacja Ryszarda Kalisza budzi moje uznanie. Poseł SLD walczy o to, by zapobiec w przyszłości pokusom nadużywania władzy. By swobody obywatelskie były respektowane. By ludzie w Polsce czuli się bezpiecznie – twierdzi publicysta

Publikacja: 21.06.2011 20:23

Tomasz Wołek

Tomasz Wołek

Foto: Rzeczpospolita

Red

Wniosek Ryszarda Kalisza – szefa komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy – aby Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę postawić przed Trybunałem Stanu, nie zasługuje ani na lekceważące wzruszenie ramion, ani na kpinę, czy tym bardziej – na szyderstwo. Z taką właśnie nonszalancją wniosek ów potraktował Paweł Lisicki w "Uważam Rze" (nr 20), argumenty Kalisza kwitując jako "brednie" i "przekroczenie granicy bezwstydu".

Zarzut najcięższego kalibru

Tymczasem Kalisz zarzuca obu politykom PiS złamanie Konstytucji RP. To zarzut poważny, najcięższego kalibru. Odpowiedzialnością karną chce, oprócz Ziobry, obarczyć także ówczesnych szefów ABW: Bogdana Święczkowskiego i Grzegorza Ocieczka. Swoje wnioski uzasadnia rzeczowo, punkt po punkcie, na gruncie merytorycznym, zgodnie z obowiązującym prawem.

 

 

Kąśliwe sugestie, iż aktywność owa służyła głównie własnej promocji i poprawie pozycji Kalisza w łonie SLD, w efekcie windując go na szczyt warszawskiej listy wyborczej, uważam za przejaw małostkowości. Naturalnie, sprawa tak głośna musiała spowodować, że znany adwokat i polityk znowu znalazł się w centrum uwagi i skupił na sobie zainteresowanie opinii publicznej.

Jestem wszakże przekonany, iż motywem głównym jego zaangażowania są pobudki natury moralnej. Wobec tragicznie zmarłej koleżanki powoduje nim coś w rodzaju etycznego zobowiązania, silna lojalność, solidarność – nie tyle nawet partyjna, ile po prostu ludzka – w obliczu czyjegoś nieszczęścia. I wreszcie tak oczywista zwłaszcza dla prawnika dążność dociekania prawdy oraz imperatyw wyjaśnienia sprawy tak bulwersującej i budzącej tyle uzasadnionych wątpliwości.

Szczegółowe racje są już dostępne i powszechnie znane; Kalisz wykłada je zarówno w projekcie raportu komisji, jak i w szeregu wywiadów i wypowiedzi medialnych. Jednak nie skupia się i nie poprzestaje wyłącznie na pojedynczym, choćby i najbardziej drastycznym fakcie, jakim było osaczanie lub wręcz zaszczuwanie Barbary Blidy, lecz umieszcza to tragiczne w skutkach wydarzenie na tle szerszym.

Wyjście na lewicę

O tym, że nie była to sprawa odosobniona czy oderwana, tylko stanowiła fragment znacznie większej – rzec można: systemowej – całości, świadczy wiele okoliczności. Aktem kluczowym zgoła zadziwiającej autodemaskacji jest szczególnie jedno charakterystyczne, czerpane z "bezpieczniackiego" języka, sformułowanie. Aresztowanie Blidy miało być "wyjściem na lewicę", jak to – bez ogródek, z nieskrywaną nadzieją – określali sami ludzie PiS.

Zatem początek metodycznie zaplanowanego procesu, ważny, ale zaledwie wstępny jego etap. Czymże zresztą, jeśli nie ciągami dalszymi owego "wychodzenia na lewicę" było ileś kolejnych działań? Takich jak represje wobec Jana Widackiego. Czy też – wprawdzie tak skrajnie nieudolne, że budzące uśmiech politowania – próby skompromitowania Aleksandra Kwaśniewskiego przez bohatera obozu IV RP, agenta Tomka.

Nagie haki na Tuska

Mogłoby z tego wynikać, iż to postkomunistyczna lewica była głównym celem zamierzonej przez PiS destrukcji. Taką właśnie tezę stawia Kalisz, opierając się na sprawie Barbary Blidy. Nie mam żadnej wątpliwości, że plany takie szły znacznie dalej i szerzej. Afera, w którą próbowano uwikłać Andrzeja Leppera – przecież ówczesnego sojusznika w rządzie – dowodnie świadczy, że na celowniku Kaczyńskiego stopniowo znaleźliby się wszyscy, których uznałby za wrogów. Po Lepperze niechybnie przyszłaby kolej na następnego alianta, Romana Giertycha. Sam nie miał co do tego złudzeń.

Wszelako za wroga numer jeden Jarosław Kaczyński uznawał nie "przystawki" Samoobrony czy LPR, ani nawet byłych komunistów, których – jak zresztą wszystkich dokoła – traktował instrumentalnie; Edward Gierek raz był szczególnego rodzaju, ale jednak "patriotą", by kiedy indziej, stosownie do propagandowych potrzeb, przedzierżgnąć się w protoplastę złego Tuska. Bowiem tym wrogiem był sam Donald Tusk i jego Platforma.

Dlaczego zatem Kaczyński, kiedy dzierżył pełnię władzy i dysponował wszystkimi jej instrumentami (ze służbami na czele), skutecznie Tuska nie osaczył? Powodów było kilka. Po pierwsze, inna waga i format. W przeciwieństwie do wątłych "przystawek" PO przedstawiała jednak – nawet pozostając w opozycji – siłę niebagatelną, w dodatku mającą rozległe poparcie społeczne. Trudno było ugodzić ją frontalnie. Po wtóre, sam Tusk wymykał się pułapkom, jakoś nic nie chciało do niego przylgnąć, wymarzone "haki" wisiały smętnie, kompletnie nagie, jak w sklepach mięsnych późnego PRL.

Obiektem spóźnionego polowania stał się Tusk dopiero wówczas, gdy sam został premierem. Niefrasobliwie pozostawiony przezeń na stanowisku szefa CBA Mariusz Kamiński usiłował zadać wtedy morderczy sztych poprzez rozpętanie afery hazardowej, próbując – jak sam to bez cienia żenady określił – poddać premiera "testowi przywództwa". Cios ten wywołał niemałe zamieszanie w szeregach PO, jednak Tuska ugodzić bezpośrednio nie zdołał.

Zgadzam się z Ryszardem Kaliszem, że Kaczyński wraz z Ziobrą i legionem dyspozycyjnych prokuratorów tworzyli "system". Miał on być filarem PiS-owskiego państwa. Ten system miał swoje moce przerobowe i już w praktyce sprawdzał wydajność swoich "ciągów technologicznych". Nie mam żadnych złudzeń.

Poczucie bezkarności

Gdyby PiS w 2007 r. zachował władzę, w tryby owego systemu dostaliby się stopniowo wszyscy przeciwnicy. A raczej wrogowie, gdyż Jarosław Kaczyński kategorii "przeciwnika" właściwie nie uznawał, dopuszczając jedynie słuszny podział: na bezwzględnie posłusznych, oddanych wyznawców i na wrogów właśnie.

Ów "system" zachwiał się na chwilę wraz ze śmiercią Barbary Blidy. Tragedia ta wstrząsnęła całą Polską, ale też mocno wystraszyła Ziobrę i jego ekipę. Obawy nie trwały długo. Wszystko zdawało się wskazywać, że sprawa przyschnie. Komisję Kalisza traktowano lekceważąco. Niebawem powróciło poczucie bezkarności. A wraz z nim nieskrywana buta i jawne szyderstwo. Traktuję te reakcje jako wyzwanie ciśnięte w twarz poczuciu sprawiedliwości i zwykłej ludzkiej przyzwoitości.

Męczeńska palma

Oczywiście, Kaczyński z Ziobrą w tej kadencji Sejmu przed obliczem Trybunału Stanu nie staną. Sam Ryszard Kalisz wie, że to niemożliwe nie tylko ze względów proceduralnych. Nie pali się do tego również Donald Tusk. Jego sceptycyzm bywa różnie interpretowany.

Osobiście sądzę, że powściągliwość premiera wynika głównie z obawy, by nie wręczać Kaczyńskiemu kolejnej męczeńskiej palmy. Przykład Smoleńska nie pozostawia wątpliwości, że w ofiarno-cierpiętniczej szacie prezes PiS czuje się najlepiej. Taką okazję wykorzystałby bez skrupułów. Już to robi, ironizując, że czeka na syberyjską kibitkę spółki Tusk – Putin. Większość potraktuje to z politowaniem, ale będą tacy, u których wzbudzi to odruch współczucia.

Nie wiem, czy Kaczyńskim i Ziobrą Trybunał Stanu zajmie się kiedykolwiek. Wiele zależy od konfiguracji w następnym parlamencie, od nowego układu sił, a także od społecznych nastrojów. Strona formalna tej sprawy pozostaje nie bez znaczenia, ale dla mnie nie jest najważniejsza.

Prawda i sprawiedliwość

Determinacja posła Kalisza budzi moje uznanie. Wbrew Prawu i Sprawiedliwości docieka prawdy i zabiega o sprawiedliwość. Jednak w istocie rzeczy walczy o coś więcej. O to, by zapobiec w przyszłości pokusom nadużywania władzy. Jakiejkolwiek władzy. By swobody obywatelskie były respektowane. By ludzie w Polsce czuli się bezpiecznie. To cele tyleż szczytne, ile oczywiste.

Wszelako już wiemy, że nie dla wszystkich. Dlatego sprawa Barbary Blidy nie umarła wraz z jej tragiczną śmiercią. Ona żyje dalej. I nie powinna przyschnąć.

Autor jest publicystą,  był redaktorem  naczelnym "Życia Warszawy" i "Życia"

Wniosek Ryszarda Kalisza – szefa komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy – aby Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę postawić przed Trybunałem Stanu, nie zasługuje ani na lekceważące wzruszenie ramion, ani na kpinę, czy tym bardziej – na szyderstwo. Z taką właśnie nonszalancją wniosek ów potraktował Paweł Lisicki w "Uważam Rze" (nr 20), argumenty Kalisza kwitując jako "brednie" i "przekroczenie granicy bezwstydu".

Zarzut najcięższego kalibru

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?