Ponieważ jednak pierwszy z nich znam tylko ze słyszenia, a przed drugim Pan Bóg szczęśliwie nas uchował, to z pewną radością konstatuję, że dziś rolę wojny pełnią kampanie wyborcze. To dzięki nim możemy się przekonać, że nie tylko wazeliniarstwo, ale i pomysłowość ludzka nie znają granic.
Nie wiem, co postanowi Trybunał Konstytucyjny w sprawie zakazu billboardów i reklam telewizyjnych w kampanii, ale i tak nie ma to żadnego znaczenia. Tak samo jak obowiązujące już ograniczenia, kiedy owa kampania zacząć się może. Bo nie wiem, czy państwo wiedzą, że teraz żadnej kampanii nie ma.
Że ktoś widział plakat SLD? A to reklama jakaś? Przecież po czymś takim nikt na nich nie zagłosuje, spokojnie, nie ma o czym mówić. A billboard "premier Kaczyński"? No był premierem, a teraz po prostu zaprasza na spotkania wspominkowe ze sobą. A jak już jakiś natręt spyta o bieżącą politykę, to lider PiS grzecznie odpowie, w końcu to kulturalny człowiek, ale o żadnej kampanii mowy być nie może.
Pamiętacie państwo, jak sześć lat temu każdy billboard ozdabiała uśmiechnięta twarz Donalda Tuska? To też kampania nie była, tylko reklama książki, której skądinąd w żadnej księgarni nie było, ale nie o to szło. Dość, że pewien szanowany i lubiany socjolog (przez warszawkę uznawany za autora) i człowiek, którego nazwisko nigdy w tym miejscu nie padnie (wydawca) znaleźli się na listach PO. Na spoty reklamowe też znajdzie się sposób. Ma Platforma swoją gazetę wyborczą (mowa oczywiście o "PO-głosie", nie wiem, skąd inne skojarzenia), to PiS założy swoją i dalejże ją reklamować w telewizorze gdzie się da.
Można oczywiście zakazy mnożyć, można przepisy precyzować, zapisać można wszystko. Można też zastanowić się, jakim cudem wielki billboard (zdejmowany zazwyczaj tuż po wyborach, by ustąpić miejsca proszkom do prania) psuje jakość i merytoryczność kampanii, a tysiąc plakatów 2 na 2 metry tej jakości nie psuje, ale ja nie o tym.