Czas na całkowitą zmianę prawicy

Potrzebna jest całkowita zmiana polskiej prawicy. Pudrowanie Jarosława Kaczyńskiego i jego wizerunkowa przemiana w dobrotliwego starszego pana już nie wystarczy – uważa publicysta "Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 12.10.2011 19:26 Publikacja: 12.10.2011 19:19

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Od ogłoszenia pierwszych sondażowych, a potem oficjalnych wyników wyborów parlamentarnych z Prawa i Sprawiedliwości płyną dwa komunikaty. Pierwszy to nawiązanie do scenariusza węgierskiego. Politycy PiS mówią: Będziemy jak Viktor Orban, który po ośmiu latach w opozycji na fali gospodarczego kryzysu powrócił na fotel premiera Węgier, przejmując pełnię władzy w swym kraju.

Drugi przekaz dotyczy podsumowania kampanii: nie będzie żadnych rozliczeń. Przesłanie to zostało zwieńczone wtorkową wypowiedzią samego Jarosława Kaczyńskiego, że również on nie zamierza podawać się do dymisji. Odpowiedział tym samym na pytania o wywiad sprzed trzech lat, w którym zapowiedział, że po ewentualnej klęsce w 2011 roku ustąpi miejsca młodszym.

Prezent dla Platformy

Oba te komunikaty polityczne można sprowadzić jednak do jednej prostej myśli: według polityków PiS wina za przegrane wybory nie leży wewnątrz tej partii, lecz poza nią. Kolejnej klęsce wyborczej Prawa i Sprawiedliwości winne są Platforma Obywatelska, media oraz społeczeństwo, które – zdaniem polityków PiS – zostało totalnie zmanipulowane i dlatego nie zdecydowało się oddać władzy w ręce Jarosława Kaczyńskiego.

Samo Prawo i Sprawiedliwość nie ma sobie nic do zarzucenia. Oznacza to, że zamiast przemyślenia powodów kolejnej przegranej, zamiast wyciągnięcia wniosków i dokonania zmian partia postanawia czekać, aż w Polsce będzie tak źle, że obywatele dojrzeją do tego, by oddać jej władzę.

Oznacza to, że choć zmienia się rzeczywistość, choć Polska jest dziś zupełnie inna niż w 2005, 2007 czy nawet 2010 roku, partia Jarosława Kaczyńskiego nie chce zmieniać siebie, lecz czekać na lepsze czasy. To strategia samobójcza i największy prezent, jaki PiS może zrobić rządzącej Platformie Obywatelskiej. Dlaczego? Bo dawane przez polityków PiS przykłady zupełnie nie pasują do polskiej rzeczywistości.

Owszem, Orban spędził osiem lat w opozycji, ale przez ten czas budował lokalne struktury partii, poszerzał zaplecze i samą partię. Przez ostatnich sześć lat Jarosław Kaczyński swoją partię zaś zmniejsza, konfliktując się z kolejnymi politykami czy środowiskami prawicowymi. Owszem, brytyjscy konserwatyści spędzili w opozycji lat 12, ale w tym czasie zupełnie się zmienili. Partia Davida Camerona ma dziś niewiele wspólnego z tym, co zostawił po sobie John Major.

PiS – jeśli rzeczywiście chce odgrywać poważną rolę w polskiej polityce – powinien gruntownie przemyśleć ostatnie lata, a ściślej klęski, które w tym czasie poniósł. Bo zamiast patrzeć na nieustająco zmieniające się sondaże, powinien wyciągnąć naukę z klęsk lat wyborów samorządowych 2006 i 2010 roku, klęsk wyborów parlamentarnych 2007 i 2011, przegranych wyborów do Parlamentu Europejskiego 2009 roku i zeszłorocznych wyborów prezydenckich.

W tym świetle podwójne zwycięstwo w roku 2005 wydaje się raczej cudownym zbiegiem okoliczności niż zapowiedzią późniejszych sukcesów. Ale w rzeczy samej wybory sześć lat temu PiS wygrał o włos, uzyskując dwadzieścia kilka procent głosów. Sukces Lecha Kaczyńskiego zaś był wynikiem pozyskania elektoratów lewicy, LPR i Samoobrony, które albo radykalnie się zmniejszyły, albo (jak elektorat lewicowy) zostały bezpowrotnie utracone.

Rolę pisze Palikot

Mówiąc brutalnie: jeśli PiS i Jarosław Kaczyński nie wygrali wyborów nawet w tak niezwykle sprzyjających okolicznościach trzy miesiące po katastrofie smoleńskiej, trudno sobie wyobrazić, by mogli wybory wygrać w przyszłości. Co więcej, trudno sobie wyobrazić, by zwycięstwo mogło przyjść samo w sytuacji, w której Platforma zdystansowała PiS, mimo że przeciw rządzącym przemawiał i kryzys gospodarczy, i drożyzna, i chaos infrastrukturalny, i kompletne zaniedbanie śledztwa smoleńskiego, i sto kilkadziesiąt złamanych obietnic. Jeśli mimo wszystko PO zmiażdżyło PiS, trudno przyczyn tego stanu rzeczy nie szukać po stronie opozycji i postawić pytanie o jej wiarygodność dla szerokich rzesz wyborców.

Brak takiej refleksji sprawi, że PiS utrzyma swój elektorat, będzie mógł liczyć na dwadzieścia kilka procent wyborców, lecz nigdy wyborów nie wygra, będzie zaś stanowić dla rządzących straszak i wygodne alibi. Platforma znów nie będzie przeprowadzała reform, strasząc, że reformy grozić będą potencjalnym sukcesem PiS, mimo że PiS nie pomogą nawet największe kolejne błędy Tuska.

Co więcej, po wejściu do Sejmu radykalnie lewicowej partii Janusza Palikota wydaje się, że to PiS będzie odgrywał taką rolę, jaką napisze jej kontrowersyjny polityk z Lublina. Możliwe, że PiS bardzo łatwo wejdzie w rolę lustrzanego odbicia Ruchu Palikota. W środku sceny politycznej będzie więc centrowe PO, po lewej radykalna lewica Ruchu, po prawej coraz bardziej prawicowy PiS. A to oznacza osuwanie się przez PiS w skrajnie prawicową niszę, tym dalej, im bardziej lewicowy będzie Palikot.

Nowa nazwa, nowy lider

Dlatego, jeśli skupiona wokół Kaczyńskiego prawica chce odegrać jeszcze jakąś istotną rolę w polskiej polityce, powinna nie bać się radykalnych kroków i pomyśleć nad swego rodzaju rebrandingiem politycznym.

Wszystkie podręczniki marketingu opisują sytuacje, w których dotychczasowe marki upadają, mają zbyt dużo negatywnych skojarzeń i jedynym ratunkiem dla producenta staje się wymyślenie nowej marki: odświeżenie produktu, zmiana rynkowej grupy docelowej, wymyślenie nowej nazwy i nowego logo.

W polskiej polityce rebranding też nie jest niczym nowym. Czym innym była zmiana Porozumienia Centrum w PiS, jak nie właśnie takim zabiegiem? Czym było stworzenie PO przez polityków z UW i AWS, jeśli nie rebrandingiem politycznym? W efekcie tych działań, na podstawie istniejących struktur, na bazie znanych już w polityce osób i liderów, budowano nowe partie, które dominowały następnie na scenie politycznej.

Prawica, o której wizerunku decyduje dziś PiS, jeśli chce zbudować realną alternatywę dla dryfującej do centrum lub nawet na lewo Platformy Obywatelskiej, powinna zbudować nową partię. Z nowym programem i nowymi liderami. I nie chodzi tu o kosmetykę, o pudrowanie Jarosława Kaczyńskiego i zmienianie jego wizerunku na dobrotliwego starszego pana. Chodzi o głęboką i całkowitą zmianę prawicy.

Nie będzie to oczywiście zadanie łatwe. Dla wielu środowisk prawicowych to właśnie Kaczyński jest gwarantem ideowej i politycznej czystości prawicy. Problem w tym, że w efekcie prawica staje się zakładnikiem tego jednego człowieka. Bez niego prawicy trudno zachować wiarygodność, ale z nim – nie da się wygrać wyborów.

Lepiej zgubić z Kaczyńskim?

Polityczne i intelektualne środowiska prawicy stoją dziś przed pytaniem, czy interesuje je sukces Jarosława Kaczyńskiego, czy też sukces polityki prawicowej i realizacja postulatów konserwatywnych. Czy będą się upierać, by Jarosław Kaczyński się odegrał i walczył o powrót na fotel premiera, czy też powalczą o to, by prawica była skuteczna i budowała polską podmiotowość zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej.

Stare powiedzenie mówi, że lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć. Jednak jeśli ma się ambicje zmieniania rzeczywistości politycznej, sytuacja wygląda zgoła inaczej. Wcale nie jest lepiej wiernie trwać przy upadającym Kaczyńskim, obserwując rosnącą karierę polityczną Janusza Palikota, gwałtowną sekularyzację życia publicznego i klęskę konserwatyzmu. Rozsądnie natomiast byłoby podjąć działania, które tym zjawiskom postawią tamę.

Stale pojawiającą się wymówką jest narzekanie na brak następców Kaczyńskiego. Ale warto pamiętać, że to właśnie prezes PiS – usuwając ze swojego otoczenia potencjalnych konkurentów – uzależnił od siebie swoją partię i całą prawicę.

Używanie przez ludzi prawicy argumentu, że po ich stronie sceny politycznej poza Jarosławem Kaczyńskim nie ma zdolnych liderów, jest tyle przejawem kapitulanctwa, co bardzo krytycznej oceny własnego środowiska. Ci, którzy tak myślą, powinni przynajmniej przestać łudzić prawicowych wyborców, że w dającej się przewidzieć przyszłości ich polityczna reprezentacja będzie miała możliwość wpływania na rzeczywistość w Polsce.

felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml