Expose Donalda Tuska - puste obietnice

Po niecałych dwóch miesiącach wiadomo, że nie będą realizowane najważniejsze punkty z exposé Donalda Tuska – zauważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 28.12.2011 18:41 Publikacja: 28.12.2011 18:37

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Złośliwi przypominają, że gdyby dosłownie brać dotychczasowe deklaracje Donalda Tuska, to od roku mielibyśmy w naszych portfelach euro zamiast złotówek. Taką bowiem zapowiedź wygłosił premier we wrześniu 2008 roku. A gdyby spełnił swoje obietnice z pierwszego exposé, to dzisiaj rozliczalibyśmy podatki przez Internet, albo w czasie Euro 2012 jeździli z jednego meczu na drugi "siecią szybkich dróg".

Obrońcy prawdomówności szefa rządu mówią, że te wszystkie zapowiedzi zostały unieważnione przez niespodziewany kryzys. Ten argument nie może jednak działać w przypadku drugiego exposé. Niecałe dwa miesiące po jego wygłoszeniu wiadomo, że było ono w dużej mierze zbiorem haseł, a nie planem działania. Widać, że jakaś część zapowiedzi została wygłoszona bez wcześniejszej analizy. Także na najbardziej podstawowym poziomie, czyli analizy prawnej, której przeprowadzenie od razu dałoby odpowiedź, czy dane rozwiązanie jest w ogóle do wprowadzenia.

– Zgłosimy w połowie roku propozycję zmian dotyczących tych specyficznych uprawnień wynikających ze stanu spoczynku prokuratorów i sędziów – mówił w Sejmie szef rządu, odnosząc się do nadmiernego jego zdaniem przywileju. Zwróćmy uwagę na sformułowanie, czyli termin "w połowie roku". Tusk zapowiedział konkretną zmianę i jej dokładny czas.

To najlepiej pokazuje, że exposé było wielką improwizacją, którą dopiero po wygłoszeniu próbuje się przekształcić w realny program. Kilkanaście dni po tych słowach okazało się, że konstytucja nie zezwala na zabranie sędziom stanu spoczynku. Odkrył to świeżo upieczony minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. Rzec by można, na dzień dobry swojej kariery w resorcie sprawiedliwości.

W przypadku prokuratorów opinie konstytucjonalistów są różne. Ale też na początku grudnia minister Gowin i prokurator generalny Andrzej Seremet stwierdzili, że stan spoczynku to prawo nabyte prokuratorów. Ostatnio zaś Seremet zapowiedział, że kilkuset prokuratorów odejdzie z pracy w razie skasowania tego prawa.

Bez sojusznika

Te dwa niewykonalne punkty z exposé to w sumie drobiazg w porównaniu z kolejnymi. Weźmy kwestię wieku emerytalnego kobiet. Oczywiste jest, że i tak wszyscy będziemy musieli dłużej pracować. Z powodów biologicznych (bo żyjemy dłużej) i demograficznych (bo niski przyrost). Tym bardziej żal tego punktu, gdyż Tusk w tym miejscu – inaczej niż w innych sprawach – przedstawił zarys sensownego planu, który by redukował ból wydłużania obowiązku pracy.

Zderzył się jednak z ogromną niechęcią społeczną. Tak wielką, że nie znajdzie sojusznika, ani tym bardziej zastępczego koalicjanta. Bo ten oficjalny, PSL, szybko wyczuł, czego nie chcą wyborcy. Nawet opozycja w tej sprawie nie protestowała tak głośno jak ludowcy. Tym bardziej więc – sądząc z oficjalnych wypowiedzi i badań opinii publicznej – można założyć, że Ruch Palikota i SLD nie podniosą ręki za wydłużeniem wieku emerytalnego kobiet.

Być może jest tak, że i dla PO będzie to wygodny pretekst, aby wycofać się z niepopularnej decyzji. Może też uda się znaleźć jakieś pośrednie rozwiązanie. Premier dość życzliwie wypowiedział się na temat PSL-owskiego pomysłu, aby system emerytalny rekompensował kobietom rodzenie i wychowywanie dzieci.

Tu należy zadać Tuskowi pytanie: dlaczego nie rozmawiał ze współrządzącą partią wcześniej? To kolejny przykład, że exposé Tuska nie jest dokumentem, pod którym może podpisać się koalicjant, a nawet własna partia premiera. Trudno się bowiem podpisywać pod dokumentem, na którego kształt nie miało się najmniejszego wpływu.

Komu opłaca się KRUS

Ustaleń z koalicjantem nie było nawet w sprawie dlań najważniejszej, czyli dotyczącej rolnictwa. Śmiało można założyć, że nierealne są całe zdania exposé dotyczące zmian systemu podatkowego w tym sektorze i KRUS. Niemożność przeprowadzenia tych zmian nie wynika nawet z oporu PSL. Ludowcy, którzy zalegają Skarbowi Państwa ponad 20 mln złotych (więc ich los zależy od ministra Jacka Rostowskiego), są stosunkowo łatwi do spacyfikowania. Ale przede wszystkim zmiany nie opłacą się fiskusowi. Obecny system jest optymalny. Zaś rzucenie zapowiedzi przez premiera mogło być jedynie demagogicznym hasłem adresowanym do wielkomiejskiego wyborcy PO, który alergicznie reaguje na hasło "KRUS" i wierzy w rzekome uprzywilejowanie podatkowe rolników.

Reforma polegająca na różnicowaniu wysokości składek w sumie już trwa. Jej tempo jest oczywiście powolne, ale nikt w świecie polityki nie wyobraża sobie, że jest w ogóle możliwa likwidacja Kasy. Także Tusk, choć mówił o stopniowym "odejściu od KRUS". Ale zastrzegł od razu: – Świadczenia płacone przez KRUS nie są godne pozazdroszczenia.

Mówiąc krótko: to państwu, a nie rolnikom opłaca się utrzymywanie tego systemu. Lepiej bowiem dopłacać kilkanaście miliardów złotych do KRUS niż kolejne kilkadziesiąt do ZUS. Wie to Tusk, tym bardziej wie minister finansów, wie też cała opozycja (może poza Ruchem Palikota, którego posłowie dopiero teraz poznają realia polityki).

Zagadką pozostają za to inne słowa Donalda Tuska z exposé: – Od 2013 roku dla gospodarstw rolnych zaczniemy wprowadzać rachunkowość, a następnie opodatkowanie dochodów na ogólnych zasadach.

To oznacza zapowiedź likwidacji podatku rolnego i zamiany go w ogólny podatek dochodowy. Na pierwszy rzut oka wygląda to sprawiedliwie. Jeden taki sam podatek dla wszystkich. Oraz – jak twierdzą niektórzy – likwidacja nieuzasadnionego uprzywilejowania jednej tylko grupy społecznej.

Głosiciele tej ostatniej tezy nie zauważają jednak pewnego symptomu. Wobec tej zapowiedzi premiera prawie wcale nie było protestów ze strony PSL czy też organizacji rolniczych. To zastanawiające, bo gdyby dotychczasowe zasady podatkowe były przywilejem na którym zyskuje wielu rolników, to z pewnością zacząłby się szum.

Dodatkowy ciężar

Przyczyny ciszy są dwie. Tusk nie przeprowadzi tej zmiany, a nawet jeśli ją zrobi, to skorzysta na niej cała wieś. Stracą za to budżet państwa i samorządy. Ale nie posiadacze gospodarstw rolnych.

Ci drobni – a jest ich około półtora miliona – wykażą się zerowymi dochodami. A potem wyciągną rękę po zasiłki socjalne. Dziś tego nie mogą zrobić, bo są rolnikami. A na dodatek, skoro nie mają dochodów z gospodarstwa, to czy będą mogli zarejestrować się jako bezrobotni? Jeśli znajdą się w systemie ogólnym, to będą mieli te same uprawnienia co wszyscy.

Ci wielcy zaczną wykazywać koszty produkcji. Te zaś – uwzględniając ceny maszyn (dobry traktor kosztuje nawet 2 mln złotych), inwestycji itp. – pozwolą zredukować deklarowany dochód do minimum.

Jeden z rolniczych programów telewizyjnych wziął pod lupę nowoczesne 200-hektarowe gospodarstwo. Kalkulacja pokazała, że po wprowadzeniu ogólnego podatku dochodowego w kieszeni właściciela zostałoby 10 tys. złotych rocznie więcej niż teraz, gdy płaci podatek rolny.

Tuż przed Bożym Narodzeniem liderzy PSL zaprosili do siebie ekspertów z Centrum im. Adama Smitha. Ultraliberałowie zachęcali ich do obrony podatku rolnego. Argumentowali, że to też jest podatek dochodowy, tyle że w zryczałtowanej formie. Na dodatek bardzo łatwy do ściągnięcia, czego nie da się powiedzieć o podatkach PIT i CIT.

Tusk, mówiąc o likwidacji podatku rolnego, zapowiedział w istocie jeszcze większe zawikłanie systemu podatkowego. Trzeba byłoby bowiem wymyślić zupełnie nowe formularze uwzględniające całą różnorodność produkcji rolnej w jednym gospodarstwie.

Premier przy okazji głosi hasło ograniczenia biurokracji. Wprowadzenie rolników do systemu ogólnego oznacza rozbudowę urzędów skarbowych, bowiem dziś 2 milionami płatników podatku rolnego zajmują się urzędy gminne. I gminy też korzystają z tego podatku. W przypadku jego likwidacji stracą źródła finansowania swych statutowych obowiązków, np. oświaty. Spadnie to wtedy na barki rządu. Minister finansów to wie. Premier raczej też. Ciągle więc nie wiemy, dlaczego ogłosił coś, co nie będzie zrealizowane.

Złośliwi przypominają, że gdyby dosłownie brać dotychczasowe deklaracje Donalda Tuska, to od roku mielibyśmy w naszych portfelach euro zamiast złotówek. Taką bowiem zapowiedź wygłosił premier we wrześniu 2008 roku. A gdyby spełnił swoje obietnice z pierwszego exposé, to dzisiaj rozliczalibyśmy podatki przez Internet, albo w czasie Euro 2012 jeździli z jednego meczu na drugi "siecią szybkich dróg".

Obrońcy prawdomówności szefa rządu mówią, że te wszystkie zapowiedzi zostały unieważnione przez niespodziewany kryzys. Ten argument nie może jednak działać w przypadku drugiego exposé. Niecałe dwa miesiące po jego wygłoszeniu wiadomo, że było ono w dużej mierze zbiorem haseł, a nie planem działania. Widać, że jakaś część zapowiedzi została wygłoszona bez wcześniejszej analizy. Także na najbardziej podstawowym poziomie, czyli analizy prawnej, której przeprowadzenie od razu dałoby odpowiedź, czy dane rozwiązanie jest w ogóle do wprowadzenia.

Pozostało 88% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?