Rząd ekspertów - zła recepta

Najlepszymi specjalistami od polityki są członkowie klasy rządzącej. A eksperci nie powinni rządzić, lecz być doradcami - pisze socjolog

Publikacja: 05.08.2012 19:49

Henryk Domański

Henryk Domański

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Red

Prawidłowością jest, że w obliczu kolejnej afery, prowadzącej do kompromitacji klasy rządzącej, powróciła idea rządu ekspertów. Dyskutuje się o nim, tak jakby miał być on lepszym wariantem sprawowania władzy niż rządy zawodowych polityków. Byłoby to tylko możliwe w trudnej do wyobrażenia sobie sytuacji przejściowego sojuszu między SLD, Ruchem Palikota i PiS, i co najmniej częściowego przyzwolenia ze strony koalicji rządzącej.

Jednak nawet gdyby ten mało realistyczny scenariusz się spełnił, polityczny sens tego przedsięwzięcia wydaje się wątpliwy, zaczynając od niejasnej definicji rządu ekspertów. Zwykło się pod tym pojęciem rozumieć specjalistów z zakresu ekonomii, prawa, zdrowia, transportu i innych dziedzin, ludzi z doświadczeniem i przedstawicieli nauki - z wyłączeniem MON i MSW i trudniejszych do zdefiniowania kompetencji „eksperta" dla resortów kultury, rozwoju regionalnego czy sportu.

Profesorowie tracą neutralność

Nasuwa się refleksja, że pod względem składu zawodowego wszystkie dotychczasowe rządy, łącznie z koalicją PO-PSL, rekrutowały się w mniejszym lub większym stopniu z tak rozumianych ekspertów. Żeby sobie na to zaszczytne miano zasłużyć, przyszły rząd musiałby się więc chyba charakteryzować jeszcze większym odsetkiem ekspertów, przy czym kluczową postacią dla jego uwiarygodnienia jest premier, którym powinien być ktoś znany i poważany, najlepiej naukowiec, nieuwikłany w rozgrywki polityczne.

Ważniejsze jest to, na ile rząd ekspertów poprawiłby sprawność rządzenia i sprostał oczekiwaniom społecznym. Główna trudność tkwi w konieczności pogodzenia wymagań polityczno-ideowej neutralności z kwalifikacjami dobrego polityka. W tym drugim przypadku najważniejszymi cechami są: umiejętność zawierania sojuszy, znajdowania kompromisowych rozwiązań, godzenia sprzecznych interesów i rezygnowania z jednych, czasami szczytnych celów, ażeby osiągać możliwe. Klasa rządząca powinna się charakteryzować skutecznością działania, reprezentować interesy wyborców i dawać gwarancję, że w sytuacjach zagrożeń nie zdystansuje się od odpowiedzialności, argumentując (dajmy na to), że ważniejsze od skuteczności są zasady moralne. Kwalifikacje te najłatwiej nabywa się, funkcjonując wewnątrz, a nie na zewnątrz systemu politycznego, co oczywiście koliduje z zakładaną neutralnością rządu ekspertów.

Z założenia o jego neutralności wynika, że tylko zewnętrzne autorytety gwarantują poparcie społeczne i prestiż, ponieważ one tylko stanowią rękojmię uczciwości, bezstronności, profesjonalizmu i wyważenia sprzecznych interesów we właściwych proporcjach. Nie wiadomo dokładnie, na ile ta definicja trafia w zapotrzebowanie społeczne, ale wydaje się, że byłoby to pomieszanie sympatii z logiką i zasadami rządzenia. Można mieć jak najlepsze skojarzenia ze znanymi osobistościami świata nauki, czego świadectwem jest przypisywanie najwyższego prestiżu profesorowi wyższej uczelni - w przeciwieństwie do obdarzanych najniższym prestiżem ministra i posła - ale jest faktem, że profesorowie przechodzący do polityki przestawali być postrzegani w roli bezstronnego arbitra. Jerzy Buzek po desygnowaniu go na stanowisko premiera stał się częścią establishmentu, Leszek Balcerowicz zaczął być traktowany jako reprezentant wielkiego biznesu, a Marka Belkę utożsamiano z liberalną twarzą SLD.

Bez odpowiedzialności

Druga wątpliwość dotyczy legitymizacji gabinetu ekspertów. W świadomości społecznej utrwala się przekonanie, że polityka stała się w Polsce zawodem, a jej skuteczność zależy od zaplecza organizacyjnego, siły partii, doświadczenia kadr administracyjnych i poparcia liczących się grup interesu. Jakkolwiek bylibyśmy krytyczni wobec naszej klasy rządzącej, to wydaje się być ona bardziej wiarygodnym gwarantem bezpieczeństwa ekonomicznego i warunków bytowych niż gabinet dobrany według klucza ekspertów reprezentujących tylko siebie, a poza tym (z założenia) nikogo. Eksperci nie musieliby ponosić odpowiedzialności przed elektoratem za podejmowane decyzje, nie mówiąc już o tym, że rządy te bywają na ogół przejściowe, podczas gdy zawodowi politycy przynajmniej identyfikują się ze swymi rolami, dostarczając w ten sposób jakiegoś poczucia ciągłości.

Delegitymizacja, a przynajmniej zjawiska określane tym mianem, znajduje odzwierciedlenie w zmniejszaniu się zaufania do klasy rządzącej. Źródłami tego procesu są zarówno niska ocena kompetencji polityków w radzeniu sobie z coraz bardziej złożoną materią rządzenia, jak i udział w aferach korupcyjnych, takich jak „taśmy PSL" czy skandale w życiu prywatnym. Strukturalno-cywilizacyjnym podłożem tych zjawisk jest wzrost ogólnego poziomu edukacji i wiedzy. Ludzie coraz łatwiej są w stanie ocenić kwalifikacje polityków. Nakłada się na to wzrost roli mediów zajmujących się monitorowaniem polityków. Obnażenie ich słabości i wystawienie na widok publiczny sprowadziło ich do roli obywateli, których łatwo zastąpić.

Tezę o kryzysie legitymizacji w Polsce można interpretować zarówno w duchu katastroficznej prognozy, jak i realistycznego poglądu, że postawy te są niczym więcej jak stopniowalnym zjawiskiem, tzn. zawsze istnieje jakiś deficyt legitymizacji, co nasuwa pytanie o możliwości wykorzystania jej rezerw. Byłbym zwolennikiem realistycznego podejścia, że najlepszymi ekspertami od polityki są członkowie klasy rządzącej. Co zaś się tyczy ekspertów, to w prawidłowo funkcjonującym systemie przewidziana jest dla nich rola doradców. Lepiej jest słuchać ich rad, niż pozwolić na podejmowanie decyzji.

Prawidłowością jest, że w obliczu kolejnej afery, prowadzącej do kompromitacji klasy rządzącej, powróciła idea rządu ekspertów. Dyskutuje się o nim, tak jakby miał być on lepszym wariantem sprawowania władzy niż rządy zawodowych polityków. Byłoby to tylko możliwe w trudnej do wyobrażenia sobie sytuacji przejściowego sojuszu między SLD, Ruchem Palikota i PiS, i co najmniej częściowego przyzwolenia ze strony koalicji rządzącej.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?