Komisje śledcze nie doprowadziły do przełomu w sprawie żadnej afery poza rywinowską. Każda z nich zwiększyła jednak stan naszej wiedzy o badanych kwestiach
Sojusz Lewicy Demokratycznej ustami Leszka Millera zażądało utworzenia komisji śledczej badającej aferę Amber Gold. Jest to moim zdaniem żądanie słuszne.
Oczywiście, kiedy taki postulat zgłasza właśnie Miller, bohater afery Rywina, politycznie niegdyś niemal zabity właśnie przez komisje śledczą, dodaje to sprawie rys nieco groteskowy. Tym bardziej że również niezależnie od osoby byłego premiera dokonania formacji SLD w dziedzinie walki z korupcją były, eufemistycznie mówiąc, skromne, a lata jej rządów zaowocowały wysypem afer w bezprecedensowej skali. Ale emocje związane z tym, kto mówi, nie powinny wpływać na intelektualny osąd tego, co ten ktoś mówi. A Miller mówi w tym wypadku słusznie.
Przeciwnicy komisji śledczych argumentują z reguły, że (oprócz rywinowskiej) nie doprowadziły one do rozwikłania badanych spraw. Grzęzły w procedurach i się dewaluowały. Były natomiast wdzięcznym polem do lansowania się wchodzących w jej skład polityków. Jest to opis w sporej części prawdziwy. Nie zmienia to jednak faktu, że komisja w sprawie Amber Gold jest potrzebna.
Komisje śledcze istotnie nie doprowadziły do przełomu w sprawie żadnej afery poza rywinowską. Każda z nich zwiększyła jednak stan naszej wiedzy o badanych kwestiach. Jest to wartością samą w sobie. A co ważniejsze, ta wiedza pozwala bardziej konkretnie myśleć o systemowych zmianach, które mogłyby uniemożliwić lub przynajmniej uczynić mniej prawdopodobnym powtórzenie się analogicznych zjawisk.