Trzeba przyznać, że cios wymierzony był celnie. Grzegorz Schetyna zdystansował się od Pawła Rabieja. Rafał Trzaskowski musiał się tłumaczyć a w koalicji zawrzało. Niestety, sukces okazał się pozorny. Według polityków Koalicji, na dłuższą metę zamiast ją osłabić, Kaczyński osiągnął przeciwny skutek. Schetyna został zmuszony by potraktować swoich partnerów politycznych poważnie: „po raz pierwszy zaczęliśmy ze sobą rozmawiać” mówi prominentny polityk KE. Skutek był przeciwny do zamierzonego. Schetyna uświadomił sobie, że musi wykonać ucieczkę do przodu, znaleźć wspólne postulaty i zaproponować Polakom oparty na nich pozytywny program. Po raz pierwszy dotychczasową przewidywalną i nieskuteczną kampanię negatywną – anty pis, zastąpiły hasła odnoszące się do przyszłości. Na pierwszy plan: odejście od węgla i polityka ochrony zdrowia. W efekcie z pierwszej potyczki Koalicja wyszła obronną ręką ze znacznie atrakcyjniejszą dla wyborców ofertą.
Kolejnym krokiem kampanii miało być, zapowiadane jako przełomowe, przemówienie Donalda Tuska na Uniwersytecie Warszawskim. Przewodniczący Komisji Europejskiej zawsze budzi w Polsce ogromne zainteresowanie. Jego głos słuchany jest uważnie zarówno przez zwolenników jak i przeciwników byłego premiera. Tymczasem show Tuskowi skradł szerzej wcześniej nieznany działacz liberalnych stowarzyszeń, naczelny niszowego Liberte. Leszek Jażdżewski wygłosił mocne antyklerykalne przemówienie, w którym nie szczędził hierarchom mocnych słów a polityków porównał do świń tarzających się w błocie.
Kaczyński powtórzył poprzedni manewr. Okazja do kolejnego ataku wydawała się o tyle atrakcyjna, że stosunkowo łatwo było odpowiedzialnością za słowa Jażdżewskiego obarczyć głównego wroga – Donalda Tuska. Wszak przemawiali po sobie, w tej samej Sali. Propaganda wykorzystała każdy gest - kto klaskał, kto kogo poklepał po ramieniu. Wszyscy byli winni bezczeszczenia świętości Kościoła. „Kto podnosi rękę na Kościół ten podnosi rękę na Polskę.” Kolejny lejtmotyw kampanii gotowy.
I w pierwszych dniach po tym wystąpieniu wydawało się, że Kaczyński może tym razem postawić na swoim. Scenariusz powtórzył się z dużą dokładnością. Grzegorz Schetyna znów musiał odciąć się od Jażdżewskiego. Kosiniak-Kamysz nie krył oburzenia. Wobec zmasowanego ataku propagandy prawicy duża część liberalno-demokratycznych komentatorów skrytykowała szefa Liberte: „dał do ręki pałkę Kaczyńskiemu”. „Tego sporu nie sposób wygrać”.
Po raz kolejny sprawdziło się jednak stare porzekadło o sztuce polityki. W polityce wygrywa ten kto robi mniej błędów. Upojony wydawałoby się łatwym zwycięstwem PiS popełnił błąd, który diametralnie zmienił nastroje społeczne a pewny sukces zamienił w porażkę. Oto bowiem minister spraw wewnętrznych z dumą ogłosił na Twitterze, że policja zatrzymała Elżbietę Podleśną, autorkę grafiki przedstawiającej Maryję w tęczowej aureoli. Kobieta została zatrzymana po dokładnej rewizji mieszkania, klasycznie, według najgorzej kojarzonych wzorów, o 6.00 nad ranem, gdy policja zapukała do jej drzwi. Obraza uczuć religijnych – sankcja do 2 lat więzienia. Nietrudno było przewidzieć reakcję. Media społecznościowe zostały zalane zdjęciami zakazanego wizerunku. W kolejce do aresztowania ustawiło się tysiące osób. W tak prosty sposób światopoglądowa krucjata Kaczyńskiego w obronie wartości, religii i Kościoła została ośmieszona. Zatrzymanie Podleśnej z jednej strony wywołało szok: żyjemy w państwie religijnym, z drugiej lęk: to może dotyczyć każdego, także mnie. Słowa Jażdżewskiego przestały brzmieć jak obrazoburczy atak. W nowym kontekście zabrzmiały jako złowroga przepowiednia. Jak widać nadgorliwość własnych działaczy może być bardziej niebezpieczna niż niezdyscyplinowanie przeciwników. Nastroje społeczne zaczęły przechylać się na niekorzyść władzy. Sprawa tęczowej Maryi była kroplą, która przeważyła szalę.