Zaufanie nie wystarczy

Chciałbym wierzyć, że nikt nie nadużył władzy ani procedur, by warszawskie referendum okazało się nieważne. Ponieważ jednak nie mogę poprzestać na zaufaniu do rządzących, chciałbym, by wszelkie wątpliwości zostały wyjaśnione – pisze publicysta „Rzeczpospolitej".

Publikacja: 15.10.2013 20:02

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała Waldemar Kompała

Gdybyśmy żyli w najlepszym ze światów, gdyby Polacy byli narodem bijącym rekordy społecznego zaufania, a partie polityczne promieniowały kulturą, w ogóle nie trzeba by się zajmować problemem procedur podczas warszawskiego referendum.

Tam, gdzie obywatele wiedzą, że państwo się z nimi liczy, zaś administracja publiczna służy mieszkańcom, nienależytą informację o referendum – a więc zbyt małą bez wątpienia ilość obwieszczeń wyborczych, problemy z dopisaniem się do list wyborczych aż po tak drobne sprawy jak brak flag na wielu budynkach, w których mieściły się komisje – można by traktować jako zwykłe niedociągnięcia, które nie mają wpływu na ważność wyborów.

Problem polega jednak na tym, że ani Polska, ani Warszawa nie należą do świata idealnego. Nasz kraj dzieli głęboki konflikt polityczny, konflikt o władzę. Całkowicie zniszczył on zaufanie ludzi do siebie, tym bardziej że obie strony sporu przez ostatnie lata robiły wszystko, by przekonać swoich przeciwników, iż nie zawahają się przed niczym, że przekroczą absolutnie każdą granicę, by osiągnąć cel. I dlatego właśnie wszelkie potencjalne nieprawidłowości, które zaszły podczas warszawskiego referendum, powinny zostać wyjaśnione do samego końca.

Po co się wychylać?

Mechanizm wyborczy to serce ustroju demokratycznego. Jeśli coś w nim szwankuje, cierpi cała demokracja. A jeśli rządzący nie wahają się nie tyle łamać prawo (takich przypadków wszak jeszcze nie stwierdzono), ile naginać je maksymalnie na swoją korzyść (jak choćby tłumaczenie, że ponieważ przepisy nie regulują szczegółowej wielkości ani ilości obwieszczeń wyborczych, więc były małego formatu i wydrukowane w małej ilości), możemy powiedzieć, że w polskiej polityce dzieje się coś bardzo złego, że przekroczono kolejną niebezpieczną granicę.

W tych wyborach najważniejsza była frekwencja, to od niej zależał los obecnego układu politycznego, zatem by storpedować głosowanie, nie trzeba się było uciekać do fałszerstw. Wystarczyło w majestacie prawa wykazać się maksimum złej woli, by frekwencja nie osiągnęła wymaganego poziomu.

Michał Szułdrzyński: Największym przegranym jest Kaczyński

Pamiętajmy, że Warszawa to organizm totalnie upolityczniony. Od tego, kto zasiada od siedmiu lat w ratuszu, zależy los z grubsza licząc około 200 tysięcy osób – samorządowców, pracowników urzędów, miejskich spółek, cały system edukacyjny, system pomocy społecznej, porządku, bezpieczeństwa itp. Jeśli dodamy do tego członków rodzin, nie trudno zauważyć, że warszawiaków osobiście zainteresowanych tym, by referendum okazało się nieważne, była cała armia.

Warszawa to organizm totalnie upolityczniony. Od tego, kto zasiada od siedmiu lat w ratuszu, zależy los, z grubsza licząc, około 200 tysięcy osób

Czyż w takiej sytuacji można dziwić się dyrektorom szkół, którzy nawet nie powiesili flag przed swoimi placówkami? A po co się wychylać? Czy można się dziwić odpowiedzialnym za rozwieszanie obwieszczeń, że robili wszystko, by informacja o miejscu komisji wyborczej dotarła do jak najmniejszej liczby wyborców? Czy możemy wymagać heroizmu od urzędnika odpowiedzialnego za spis wyborców, by bez opamiętania dopisywał chętnych do odwołania swojej zwierzchniczki? Czy możemy mieć pretensje do Straży Miejskiej, która przed referendum ograniczyła działalność, by zyskać przychylność obywateli? Czyż wreszcie możemy się dziwić lękowi urzędników niższego szczebla, że obawiali się pójść zagłosować, gdyż ujawnienie takiego faktu mogłoby zaszkodzić ich karierze zawodowej?

Przykładów można szukać na każdym szczeblu i w każdym miejscu. Paradoksalnie można nawet założyć, że to wszystko działo się bez wiedzy Hanny Gronkiewicz-Waltz i wynikało wyłącznie z serwilizmu urzędników rozmaitych szczebli. Jakkolwiek by było, wszystkie opisywane przez media i raportowane przez mieszkańców przypadki powinny zostać szczegółowo wyjaśnione.

Wilcze prawo

Opozycja ma święte prawo do uzyskania odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące okoliczności mających wpływ na ważność referendum. Niestety PiS, mówiąc o tych nieprawidłowościach, dorzucił do nich oskarżenia o „niekonstytucyjną atmosferę" głosowania – czyli zachęty premiera Donald Tuska i prezydenta Bronisława Komorowskiego do tego, by nie głosować. Choć osobiście uważam strategię PO za głęboko szkodliwą dla jakości demokracji, która w przyszłości odbije się niekorzystnie na Platformie, nie zmienia to faktu, że taka jest pragmatyka przepisów o referendum. Namawianie do tego, by nie głosować, jest wilczym prawem zainteresowanych stron. Można to krytykować, lecz nie jest to łamanie ani naginanie prawa.

Inaczej rzecz się ma, jeśli działania urzędników (a trzeba pamiętać, że organizacją wyborów zajmują się urzędnicy samorządowi wprost zależni od pani prezydent) przełożyły się na niższą frekwencję. Ale to właśnie trzeba wyjaśnić.

Odnoszę wrażenie, że dla powodzenia referendum fatalna okazała się również strategia polityczna opozycji, która mogła doprowadzić do obniżenia frekwencji. Silna polaryzacja polityczna w kampanii referendalnej mogła odstraszyć część umiarkowanych wyborców, którzy choć zniechęceni do Hanny Gronkiewicz -Waltz, mogli się obawiać, że ich głos wzmocni Prawo i Sprawiedliwość. Odstraszać mogła również częstsza obecność Antoniego Macierewicza w mediach w ostatnim tygodniu przed głosowaniem. Ale też warto tu zapytać, czy przypadkiem rządowy zespół wyjaśniający przyczyny katastrofy smoleńskiej działający za pieniądze podatników celowo nie włączył się do gry trzy dni przed ciszą wyborczą, rozniecając awanturę wokół zdjęć wykorzystywanych przez zespół Macierewicza.

Nowoczesna demokracja, podobnie jak społeczeństwo obywatelskie, opierają się na procedurach i wzajemnym zaufaniu. Tego zaufania zaś w Polsce brakuje. W dodatku wszystkie urzędy i instytucje centralne, łącznie z kontrolnymi, są we władaniu polityków nominowanych przez układ rządzący. W takiej sytuacji trudno odwołać się wyłącznie do zaufania. Jak każdy obywatel chciałbym wierzyć, że nikt nie nadużył władzy ani procedur, by referendum okazało się nieważne. Ponieważ jednak nie mogę poprzestać wyłącznie na zaufaniu do rządzących, chciałbym, by wszelkie wątpliwości zostały wyjaśnione.

Gdybyśmy żyli w najlepszym ze światów, gdyby Polacy byli narodem bijącym rekordy społecznego zaufania, a partie polityczne promieniowały kulturą, w ogóle nie trzeba by się zajmować problemem procedur podczas warszawskiego referendum.

Tam, gdzie obywatele wiedzą, że państwo się z nimi liczy, zaś administracja publiczna służy mieszkańcom, nienależytą informację o referendum – a więc zbyt małą bez wątpienia ilość obwieszczeń wyborczych, problemy z dopisaniem się do list wyborczych aż po tak drobne sprawy jak brak flag na wielu budynkach, w których mieściły się komisje – można by traktować jako zwykłe niedociągnięcia, które nie mają wpływu na ważność wyborów.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?