Poranek 2 stycznia 2014 r. ?W jednej ze stacji radiowych rozmowa z działaczem parlamentarnej partii politycznej. Polityk ze swadą przypomina, że dla jego środowiska dwie rocznice będą ważne: 10. rocznica wstąpienia Polski do Unii Europejskiej oraz 25 rocznica... nie, nie 4 czerwca 1989 r. i symbolicznego upadku komunizmu, lecz Okrągłego Stołu. – To za czasów naszej władzy Polska weszła do UE, a i bez nas nie byłoby Okrągłego Stołu – można streścić jego wypowiedź. Frazy znajomo brzmiące – według podobnego schematu zbudowano wszak wydany kilka miesięcy temu przez powiązane z tą partią Centrum im. Ignacego Daszyńskiego „Pomocnik Historyczny Lewicy".
Nie chcę zatrzymywać się nad zasługami wzmiankowanego środowiska dla integracji Polski z Unią Europejską. Moim zdaniem wiele jest racji w tym, że dzięki politykom tego środowiska (wywodzącym się z PZPR) i ich politycznym nauczycielom Polska znalazła się we wspólnej Europie „już" w 2004 r. Przecież gdyby nie PPR i PZPR, w tej Europie może bylibyśmy w 1958, 1973, 1981 lub 1986.
Dużo ważniejsze jest jednak, aby szczególną uwagę zwrócić na właściwe zrozumienie tego, co się stało w 1989 r. Symptomatyczne, że wywodząca się wprost z partii komunistycznej siła polityczna, nie będzie przypominała o klęsce 4 i 18 czerwca 1989 r. Będzie za to wskazywała na wydarzenia, które doprowadziły do częściowo wolnych wyborów.
Siła polityczna wywodząca się wprost z partii komunistycznej nie przypomina dziś o klęsce 4 czerwca
Szopki wyborcze
Tymczasem nie jest tak, jak chce to widzieć wspomniany prominentny polityk lewicy, że Okrągły Stół był projektem, do którego z dobrej woli doprowadziła monopolistycznie rządząca PZPR. Usiedli oni do stołu, bo – mówiąc językiem wojny – sytuacja na froncie ich do tego zmusiła. Polska Rzeczpospolita Ludowa co najmniej od 1980 r. była w permanentnym kryzysie politycznym i ekonomicznym. Przełamanie tego drugiego i odczuwalna poprawa warunków życia Polaków miały komunistom umożliwić uporanie się także z kryzysem politycznym. Oczywiście kryzys polityczny nie zagrażał natychmiastową utratą władzy. Gdyby PZPR podlegała normalnej, demokratycznej procedurze wyborczej, nie miałaby żadnych szans w jakiejkolwiek elekcji. W PRL jednak władzy PZPR strzegła sama PZPR, przeprowadzając szopki wyborcze, w których można było wybrać jedynie tych, których władza sama sobie wybrała. Kolejne pokolenie aparatczyków uznawało taką sytuację za normę. Ten nadęty balon pychy pękł w listopadzie 1987 r., gdy tak nieporadnie skonstruowano przepisy referendalne, że władza po raz pierwszy oficjalnie przegrała akt głosowania. Nie pociągnęło to za sobą żadnych większych skutków, ale wielu uświadomiło powagę sytuacji.