Czym właściwie jest gender, o którym nagle zaczęli mówić politycy, naukowcy, publicyści czy przedstawiciele Kościoła? Trudno znaleźć definicję opartą na twardych naukowych podstawach. Bo te po prostu nie istnieją. Gender to raczej zlepek różnych teorii, na których ktoś zbudował ideologię, wizję „lepszego" świata, który miałby być alternatywą dla tego zepsutego, rzeczywistego. Niosą ją na swoich sztandarach aktywne organizacje feministyczne.
Myśl przewodnia
Jak twierdzą wyznawcy tej ideologii, wiele cech „kobiecych" i „męskich" wynika nie z różnic biologicznych, ale z ról płciowych i stereotypów przypisanych kobietom i mężczyznom przez społeczeństwo i kulturę. Ponadto kobiety są ofiarą instytucjonalnie utrwalonej męskiej dominacji w społeczeństwie i kulturze. Gender ma im przynieść wyzwolenie.
I można by obok tej sprawy przejść obojętnie, a nawet machnąć ręką, bo pewne wojujące środowiska po prostu już tak mają i kropka, gdyby nie to, że ową wydumaną wizję próbuje się usadowić w realnym świecie. Po cichu, wprowadzając do naszego życia nową siatkę pojęciową, a nawet nakładając na państwo (a co za tym idzie – podatników) obowiązki związane z wdrażaniem i promocją nowej ideologii – jako prawdziwej, chronionej i akceptowanej społecznie. A z tego punktu widzenia gender wydaje się groźne.
Ten ideologiczny trend przyszedł do Polski z Zachodu przed laty, jednak dopiero od niedawna przybrał na sile. Wyższe uczelnie oplotła gęsta sieć gender studies, finansowanych niejednokrotnie ze środków europejskich. Obok nich zaczynają się tworzyć już men's studies oraz gay and lesbian studies.
Ideologia gender jest mocno wspierana przez pełnomocnika rządu ds. równouprawnienia Agnieszkę Kozłowską-Rajewicz. Dla niej stała się jednym z dogmatów w sprawowaniu tego urzędu. Na stronie internetowej pełnomocnika rządu gender to myśl przewodnia, która spaja się z hasłami tolerancji czy chwali równouprawnienie.