W dyskusji dotyczącej osób rozwiedzionych i żyjących w nowych związkach kwestia dopuszczenia ich do komunii św. wcale nie jest najważniejsza. Gra toczy się o wyższą stawkę, ponieważ dotyczy ryzyka utraty zbawienia.
Zapytajmy wprost. Ilu z tych, którzy opowiadają się za zmianą nauczania Kościoła w tej sprawie, regularnie przyjmuje komunię? Ilu z tych, którzy nie mogą jej dziś przyjmować, bo żyją w nowych związkach, przystępowało do sakramentów, gdy przeszkód nie mieli? Nawet nie odpowiadając na te pytania precyzyjnie – ale znając statystyki tzw. dominicantes i communicantes – możemy przyjąć, że sam problem kościelnego zakazu nie jest tym, co dotyczy wszystkich, a nawet większości zainteresowanych.
Ważniejsze jest to, jak Kościół odnajduje się w duszpasterskim podejściu do par żyjących w ponownych związkach. A chodzi tu często o sytuacje, w których nie ma odwrotu. Bo małżonek już ma nową partnerkę i dzieci, bo małżonka także założyła nową rodzinę. Więc podejście typu: wróć do prawowitego męża lub prawowitej żony, zwyczajnie nie ma realnego zastosowania.
Określenie perspektyw
Katolicyzm głosi nierozerwalność małżeństwa oraz zachęca do trwania w związkach, które mogą być drogą do osobistej świętości. I dobrze, bo to jest najlepsza i najpiękniejsza możliwa droga. To nauczanie powinno być niezmienne. Ale obowiązkiem Kościoła jest głoszenie nie tylko ścieżki idealnej dla chrześcijan, ale również bycie obecnym w tych sytuacjach, gdzie drogi im się pogubiły.
Realia są takie, że wiele parafii na świecie już ma na swoim terenie związki po przejściach. Zamykanie na to oczu lub głośniejsze mówienie o nierozerwalności małżeństwa faktu tego nie odwróci. Z problemem trzeba się w końcu zmierzyć, czyli jak to się mówi: wziąć byka za rogi. Właśnie to na poważnie rozpoczął obecny papież i tym również będą się zajmować dwa kolejne synody o rodzinie.