Klaus Bachmann: Oburzenie jest kiepskim doradcą

Dążenie do ukarania Rosji i uzbrojenie Ukrainy to moralnie słuszne odruchy, ?ale do niczego dobrego nie prowadzą. Potrzebne jest trwałe rozwiązanie konfliktu za pomocą kompromisu ?– pisze publicysta.

Publikacja: 12.09.2014 02:00

Adresatem działań Moskwy wokół Mariupola jest bardziej Waszyngton niż Kijów – uważa autor

Adresatem działań Moskwy wokół Mariupola jest bardziej Waszyngton niż Kijów – uważa autor

Foto: AFP

Red

Od wielu tygodni w mediach wylewają się fale oburzenia i potępienia z powodu polityki Rosji i rozczarowania kunktatorską polityką Niemiec. Najbardziej radykalne postulaty zgłosił ostatnio komentator austriackiego dziennika „Der Standard", który domagał się dozbrojenia Ukrainy, rozmieszczenia wojsk NATO w tym kraju oraz atakowania separatystów i ich rosyjskich zaopatrzeniowców za pomocą amerykańskich dronów.

Rozumiem takie emocje i je podzielam. Ale oburzenie jest kiepskim doradcą. Nakazuje szukać winnego, żeby go przykładnie ukarać. Potem czujemy się lepiej, choć problemu to nie rozwiązuje. W tym konkretnym przypadku ofiara może proponowanych rozwiązań nie przeżyć. Dozbrajanie Ukrainy na wielką skalę zbliża nas do eskalacji konfliktu, wykraczającej poza jej granice, może nawet i do konfrontacji nuklearnej. Z kolei robienie tego na mniejszą skalę pogrąży kolejne regiony Ukrainy w wojnie, a tym samym znacząco oddali perspektywę demokracji, pluralizmu i dobrobytu od tego kraju.

Chyba nikt nie uwierzy naprawdę, że za pomocą broni ręcznej, kamizelek i opatrunków można wypchnąć rosyjskie i separatystyczne oddziały do Rosji na zawsze. Brak takiego wsparcia pogrąża wschód Ukrainy w wieloletnim konflikcie partyzanckim, podobnym do czeczeńskiego. Żaden z tych scenariuszy nie jest korzystny dla Ukrainy, choć niektóre z nich mogą się okazać korzystne dla innych uczestników tej gry. Tego konfliktu nie można rozwiązać militarnie: Ukraina – z pomocą Zachodu lub bez niej – z Rosją nie wygra, Rosja za każdy militarny sukces na Ukrainie płaci cenę w postaci jeszcze silniejszej nienawiści Ukraińców do niej i jeszcze silniejszego dążenia Ukrainy ku Zachodowi.

Są konflikty, których nie można rozwiązać ani militarnie, ani politycznie, jak konflikt w Syrii albo izraelsko-palestyński. Konflikt ukraińsko-rosyjski do takich na szczęście nie należy. Wystarczy dostrzec jego źródła.

Kto ma prawo weta

Pomijam te wszystkie wzajemne insynuacje, które w ostatnich miesiącach krążą po świecie na temat tego, co Rosja chce osiągnąć („Noworosję", „korytarz na Krym", obalenie rządu w Kijowie, przyłączenie całego Donbasu) i czego chce szeroko pojęty Zachód, w tym Niemcy i USA („okrążyć Rosję", „przyjąć Ukrainę do UE i NATO"). Patrzę tylko na to, co adwersarze sami uznają za swoje cele w oficjalnych dokumentach. Wtedy sprawa okazuje się bardzo prosta: Rosja interweniowała na Ukrainie militarnie, kiedy straciła kontrolę nad biegiem wydarzeń pod koniec lutego br. po to, aby zapobiec stowarzyszeniu Ukrainy z UE. Wielu rosyjskich polityków z kręgów rządowych i intelektualistów bliskich władzy uważa stowarzyszenie z UE za krok na drodze do jej pełnego członkostwa w Unii i do rozszerzenia NATO o ten kraj. Krótko mówiąc: Rosja nie chce, aby Ukraina przystąpiła do UE i sojuszu północnoatlantyckiego.

To absurd, że z tego powodu wybuchła wojna, bo – przynajmniej w dającym się przewidzieć czasie – Ukrainy do Unii i NATO nikt przyjąć nie zamierzał. Do wybuchu wojny nawet na samej Ukrainie zwolennicy jej wejścia do UE i sojuszu – według wyników sondażów – nie stanowili większości.

Teraz taka większość może powstać jako konsekwencja rosyjskiej polityki i jako skutek niemożności wypowiadania się mieszkańców Krymu i Donbasu. W tym sensie Rosja odniosła sukces militarny w Donbasie i terytorialny, przyłączając Krym, ale poniosła porażkę polityczną na pozostałej Ukrainie. Rząd rosyjski prawdopodobnie jest tego świadom, dlatego nie anektował Donbasu po referendach i mimo próśb separatystów.

Gdyby Rosja anektowała choć część Donbasu, to Kreml już nigdy nie miałby szansy, aby go przehandlować za gwarancję neutralności Ukrainy, bo nie pozwoliłaby na to rozhuśtana po aneksji Krymu opinia publiczna w samej Rosji. To kolejna polityczna porażka Władimira Putina – pobudzając wielkorosyjski nacjonalizm, stał się on narodowym bohaterem, ale sam sobie związał ręce. Teraz jedyne, co może przehandlować, to poparcie dla separatystów, o ile ich liderzy nie staną się zbyt popularni w samej Rosji. Jak pokazało zniknięcie Igora Striełkowa, jest na to jakaś rada. Tyle że Kreml ma większy problem – na Zachodzie brakuje partnerów do negocjacji.

Gwarancje NATO i UE

Obecnie na świecie jest tylko jedno państwo, które może Rosji dać trwałe i wiarygodne gwarancje nieprzyjęcia Ukrainy do NATO – to Stany Zjednoczone. Inni członkowie sojuszu co prawda mogliby zawetować ewentualne jej przyjęcie do jego struktur, ale ich weto USA mogłyby łatwo obejść, obejmując Ukrainę dwustronnymi gwarancjami bezpieczeństwa i rozmieszczając na jej terytorium własne wojska. Tego żaden inny członek NATO nie może wziąć na swoje barki.

Podobna jest sytuacja w przypadku UE: każdy jej członek mógłby zawetować przyjęcie Ukrainy do jej struktur w przyszłości, ale najskuteczniej i w sposób najbardziej wiarygodny dla Rosji mogą to robić Niemcy. Angela Merkel dużo rozmawiała z Putinem – najwyraźniej jednak nie o tym, co trzeba, i co ważniejsze – bez towarzystwa Baracka Obamy.

Prezydent USA, zamiast uczestniczyć w takich rozmowach, ogłosił w Estonii, że nadal każdy kraj chętny do wstąpienia do NATO będzie mógł się o to starać. Z punktu widzenia Waszyngtonu konflikt na Ukrainie to malutki kryzys, pestka w porównaniu z Syrią, Irakiem i Afganistanem. Już po aneksji Krymu „New York Times" doniósł, że dla Obamy Putin przestał być partnerem do czegokolwiek i że dalekosiężny plan USA polega na tym, żeby Rosję izolować, pogrążyć ekonomicznie i doprowadzić do zmiany reżimu na Kremlu.

Przy takim scenariuszu nie ma konieczności iść na jakiekolwiek ustępstwa, nie trzeba nawet negocjować. Takie rozwiązanie USA przećwiczyły w wielu innych krajach, od Chile przez Indonezję aż po Serbię. Reperkusji dla niezależnych od rosyjskich surowców i handlu z Rosją Stanów nie należy się obawiać.

Inaczej jest w przypadku krajów europejskich i samej Ukrainy. Eskalacja sankcji grozi nie tylko recesją w Rosji, ale też w targanej kryzysem strefie euro. Za tym pójdzie wzmocnienie partii prawicowo-populistycznych i skrajnie prawicowych, których większość kibicuje teraz Putinowi, jak francuski Front Narodowy, węgierski Fidesz albo Alternatywa dla Niemiec. Dla Ukrainy taki scenariusz nie jest szkodliwy, lecz zabójczy, bo robi z niej teren, na którym Rosja ma się wykrwawić w podobny sposób jak w Afganistanie. Im dłużej tam trwa konflikt zbrojny, tym więcej jest uchodźców, bezrobocia, inflacji, radykalizmu, partii utrzymujących prywatne milicje i bojówki, tym większe są ograniczenia wolności mediów i mniejszy respekt dla praw człowieka. Konfrontacja zbrojna z Rosją stanowi świetną wymówkę dla każdego rządu w Kijowie, aby absorbować zagraniczną pomoc bez żadnych reform. To raj dla oligarchów związanych z sektorem zbrojnym.

Być może na końcu tej drogi w Rosji dojdzie do kolorowej rewolucji i do obalenia Putina. Ale jeśli prawdą jest, że w tym kraju to nie państwo posiada służby specjalne, lecz służby specjalne posiadają rząd, to wymiana Putina na Putina bis pójdzie tak gładko jak wymiana Borysa Jelcyna na Putina albo Putina na Dmitrija Miedwiediewa i z powrotem.

Wobec słabości organizacji pozarządowych i demokratycznej opozycji dominującym kolorem takiej rewolucji byłby zapewne kolor brunatny. Przy takim scenariuszu wszyscy stracą – Rosja, Ukraina, kraje UE. Najbardziej w Unii straci na tym Polska. Sankcje uderzą w nią bardziej niż w Niemcy. To do niej napłynie najwięcej ukraińskich uchodźców. O tym powinni pamiętać wszyscy ci w Polsce, którzy obecnie domagają się coraz ostrzejszych sankcji, dozbrojenia Ukrainy i oburzają się na „bezczynność Zachodu". To oni są największą przeszkodą w racjonalnym rozwiązywaniu tego konfliktu, bo ich werbalny radykalizm sprawia, że jakikolwiek kompromis z Rosją w sprawie Ukrainy zostanie natychmiast okrzyknięty zdradą, drugim Monachium albo appeasementem.

Zgadzam się ze wszystkimi, którzy uważają, że negocjowanie z Moskwą w kwestii rozszerzenia NATO jest niemoralne. Ale problem można odwrócić: czy utrzymanie zasady „otwartych drzwi" warte jest wieloletniego konfliktu zbrojnego wyniszczającego Ukrainę, rozkręcenia spirali wzajemnych sankcji i wywoływania kolejnych (po Syrii, Iraku i Afganistanie) fal uchodźców w sytuacji, kiedy i tak przez najbliższe kilkanaście lat sojusz nie zamierza tych drzwi otworzyć?

Kompromisy mają to do siebie, że są dla wszystkich stron nieprzyjemne, ale wszyscy mogą dzięki nim zachować twarz. W przypadku, o którym tu mowa, kompromis polegałby na tym, że ani Rosja, ani Ukraina, ani Niemcy, ani USA nie uzyskałyby 100 proc. tego, czego chcą. To grono musi znaleźć rozwiązanie. Żaden wewnątrzukraiński „okrągły stół", żadne „spotkanie w Mińsku" i żadne telefony Merkel – Putin albo Putin – Petro Poroszenko tego nie załatwią. Polska jest tu niepotrzebna, tak samo jak Hiszpania, bo ani Madryt, ani Warszawa nie mogą Putinowi dać tego, czego on szuka na Ukrainie. A ponieważ ani Berlin, ani Waszyngton nie są skłonne negocjować w sprawie żądań Putina, to prezydent Rosji gwarancje niewstąpienia Ukrainy do UE i NATO załatwia sobie teraz na miejscu – doprowadzając za pomocą separatystów i szantażu Ukrainę do takiego stanu, że się przez pokolenia nie będzie nadawać ani na członka Unii, ani na członka Sojuszu.

Kreml jak Phenian

Rosja rozkręca eskalację militarną, aby zmusić Zachód do uznania jej za uprawnionego partnera do decydowania o ukraińskiej geopolityce. W ten sposób można się prześcigać w komunikatach z Zachodem niemal w nieskończoność, podobnie jak robi to Phenian: wysyłając pociski w kierunku Korei Południowej, politycy północnokoreańscy dają USA do zrozumienia, że potrzebują nowych kredytów albo więcej żywności. Rosja wysyła czołgi do Mariupola – ale adresatem tych działań jest bardziej Waszyngton niż Kijów.

Wbrew pozorom to wszystko nie jest argumentem przeciwko sankcjom – wręcz przeciwnie. Ale sensem sankcji nie może być (z perspektywy Europy) ani ukaranie Rosji, ani zmiana władzy na Kremlu. Sankcje mają sens tylko wtedy, kiedy osłabią zdolność Rosji do finansowania wojny i wzmocnią pozycję Zachodu w przyszłych negocjacjach. Groźby i ultimatum nie podlegają negocjacjom, a cofnięcie sankcji owszem. Cel może być jeden: kompromis, który zostawia Ukrainę całą, pozwala Moskwie wycofać się z zachowaniem przez nią twarzy, wreszcie respektuje bezpieczeństwo Rosji i krajów NATO. Dlatego nie powinniśmy rozliczać naszych polityków z tego, jak mocno pomstują na Moskwę, lecz z tego, czy ich działania zbliżają nas do negocjacji, które przyniosą trwałe rozwiązanie konfliktu, a nie tylko krótkotrwały rozejm.

Autor jest publicystą, ?profesorem politologii Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej

Od wielu tygodni w mediach wylewają się fale oburzenia i potępienia z powodu polityki Rosji i rozczarowania kunktatorską polityką Niemiec. Najbardziej radykalne postulaty zgłosił ostatnio komentator austriackiego dziennika „Der Standard", który domagał się dozbrojenia Ukrainy, rozmieszczenia wojsk NATO w tym kraju oraz atakowania separatystów i ich rosyjskich zaopatrzeniowców za pomocą amerykańskich dronów.

Rozumiem takie emocje i je podzielam. Ale oburzenie jest kiepskim doradcą. Nakazuje szukać winnego, żeby go przykładnie ukarać. Potem czujemy się lepiej, choć problemu to nie rozwiązuje. W tym konkretnym przypadku ofiara może proponowanych rozwiązań nie przeżyć. Dozbrajanie Ukrainy na wielką skalę zbliża nas do eskalacji konfliktu, wykraczającej poza jej granice, może nawet i do konfrontacji nuklearnej. Z kolei robienie tego na mniejszą skalę pogrąży kolejne regiony Ukrainy w wojnie, a tym samym znacząco oddali perspektywę demokracji, pluralizmu i dobrobytu od tego kraju.

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?