Czy dzisiejsza niepodległość jest tożsama z tym, o co walczyli pradziadowie? W zglobalizowanym, ale pełnym zupełnie innych niebezpieczeństw świecie? Czy zawiera się tylko we własnym sztandarze, armii i rządzie, który może robić co chce, byle we własnych granicach? A może wiążąc się z innymi, zawierając pakty, wstępując do organizacji międzynarodowych, za każdym razem oddajemy jakiś kawałeczek niepodległości w zamian za inne korzyści? Może na koniec pozostaje jej za mało? Różnie różni odpowiadają na te pytania, ale warto je zadawać.

Czym jest dzisiaj niepodległość i kto jest jej suwerenem? Jeśli naród, to kto wypowiada się w jego imieniu? Parlament wyłoniony w wyborach, których wynik za cztery lata się zmieni? Rząd, który jutro może być inny?

Jedno powinno być jasne, chyba że uznamy, że nie istnieje dająca się ustalić prawda, tylko zmienna polityka historyczna. Ojcowie niepodległości byli mądrzy, a jeśli trzeba to przebiegli. Wywalczyli niepodległość nie dlatego, że głośniej o niej krzyczeli i przelali więcej krwi, ale dlatego, że rozumnie patrzyli na bieg dziejów, szukali sojuszników i historycznych okazji.

Piłsudski związał się z Austrią i Niemcami, ale ich z lekkim sercem zdradził i poszedł siedzieć do Magdeburga, bo Ententa wydała się silniejszą. Gdy świtała jakaś szansa, kumał się nawet z Japończykami. Na wypadek, gdyby zawiodły rachuby i wojnę wygrały mocarstwa centralne, miał Sikorskiego do końca wiernego Austrii. Wtedy to Sikorski zostałby Naczelnikiem, a „Ziuk” tylko sfrustrowanym opozycjonistą.

Tego właśnie powinniśmy się uczyć od tamtego pokolenia. Obstawiania wszystkich możliwych szans, sojuszów z silnymi, zdolności przewidywania. To jest wiedza dla narodów średnich i małych, ale mądrych. Frajerom pozostaje tylko pokrzykiwa