Wybitny polski antropolog Bronisław Malinowski spędził sporo czasu na wyspach Melanezji na Pacyfiku, badając kulturę i obyczaje zamieszkujących je ludów. Z jego głośnej pracy opisującej ich życie seksualne możemy się m.in. dowiedzieć, że nie dostrzegali oni związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy aktem seksualnym a ciążą. Ten syndrom występuje również w innych sferach życia, także wśród cywilizowanych społeczeństw. Od niedawna jest także obecny w polskiej polityce.
Widać to zwłaszcza w polityce europejskiej obecnego rządu. W pierwszych miesiącach sprawowania przezeń władzy przejawiało się to w ignorowaniu związku pomiędzy przeprowadzanymi w niekonstytucyjny sposób zmianami ustrojowymi a zainteresowaniem Komisji Europejskiej i Komisji Weneckiej tą sprawą. Z niezmąconym spokojem twierdzono, że wszystko jest w porządku, a poza tym, że działania komisji naruszają naszą suwerenność. Warszawa czuła się pewnie, będąc wspieraną przez Budapeszt i rosnące w siłę ugrupowania populistyczno-nacjonalistyczne w krajach „starej Europy". Długo PiS wykorzystywało zaabsorbowanie Unii innymi problemami, takimi jak kryzys uchodźczy czy Brexit.
Zawiedzione nadzieje
W ostatnich tygodniach sytuacja zaczęła się zmieniać. Kryzys uchodźczy wprawdzie nie został do końca zażegnany, ale sytuacja jest już w miarę stabilna. W kwestii Brexitu początkowy szok ustąpił miejsca chłodnym przygotowaniom do negocjacji Brukseli z Londynem. Jednak z perspektywy rządzących Polską stało się coś strasznego. Oto partie populistyczne i wrogie Unii Europejskiej zaczynają przegrywać. Szczególnie spektakularne było zwycięstwo proeuropejskiego Emmanuela Macrona nad przywódczynią partii strachu i wrogości wobec Unii. W Niemczech rośnie poparcie dla kanclerz Merkel, która wzięła na siebie odpowiedzialność za potężną falę uchodźczo-migracyjną, jaka wlała się do Niemiec w latach 2015–2016.
W polskim obozie władzy zrobiło się nerwowo. Wspólna fotografia ministra Waszczykowskiego z Marine Le Pen dobitnie pokazała, po której stronie jest sympatia PiS. Trzeba się poważnie liczyć z rozwojem sytuacji w kierunku dokładnie odwrotnym od tego, na który nastawiali się i do którego usilnie próbowali się przyczynić rządzący Polską. Chodziło o osłabienie Unii, zmianę jej konstrukcji. Na znaczeniu miały stracić takie fundamenty UE, jak polityczna spójność, logika solidarności czy wspólnota zasad i wartości. Nic takiego jednak nie nastąpi. Po wrześniowych wyborach w Niemczech ruszy długo zapowiadane przyspieszenie integracji europejskiej.
Marginalizacja Polski na własne życzenie
Co robić w tej sytuacji? Polskie władze decydują się na syndrom Melanezji. Udają, że nie mają nic wspólnego z dzieleniem się Unii na wiele prędkości, że to nie one ponoszą odpowiedzialność za marginalizację Polski w UE. Aby odwrócić uwagę od własnych zasług na tym polu, PiS rusza do ataku na Unię Europejską. Minister spraw zagranicznych podnosi lament i straszy Unią wielu prędkości, wróży jej katastrofę, a odpowiedzialność przerzuca na politycznych przeciwników. Kraje starej Unii są oskarżane o to, że chcą się zamknąć w klubie bogatych, że nie akceptują „europejskich inaczej", czyli Polski i Węgier. Co chwilę odbywa się w Sejmie antyunijna msza nienawiści, ostatnio przy zupełnie niezwiązanej z UE okazji, jaką był wniosek o wotum nieufności dla Antoniego Macierewicza.