Nowe kraje członkowskie UE (new member states – NMS) odnotowują wysoką dynamikę wzrostu gospodarczego. Wynika ona z dwu przyczyn. Pierwsza – egzogeniczna – to sprzyjająca sytuacja koniunkturalna w gospodarce światowej w ostatnich latach. Druga – endogeniczna – to faza rozwoju, w jakiej znajdują się dziś gospodarki NMS. Niwelują one dystans rozwojowy wobec bogatszych partnerów, co w ekonomii nazywane jest procesem catching-up (doganianie). Innymi słowy, roczne przyrosty PKB w krajach rozwijających się są na ogół wyższe niż w krajach rozwiniętych (stara UE), co prowadzi do systematycznego wyrównywania się poziomu rozwoju między nimi. Procesy te same w sobie mają pozytywny charakter, w niektórych przypadkach problemem staje się jednak nadmierne tempo doganiania. Zbyt silny wzrost skutkuje bowiem utratą równowagi makroekonomicznej, podkopując podstawy rozwoju i zwiększając ryzyko finansowe. Wydaje się, że poszczególne kraje znajdują się w tym kontekście na drodze zmierzającej wprost do kryzysu. Jakie są tego sygnały?
Silny wzrost w grupie NMS ma swoje źródło w rozpędzonym popycie wewnętrznym. Stymuluje go m.in. boom kredytowy (zwyżka akcji kredytowej o kilkadziesiąt procent rocznie) oraz rosnące płace (w krajach bałtyckich co roku nawet o 1/3). Ekspansji wydatków konsumpcyjnych i inwestycyjnych nie jest w stanie finansować skromny zasób oszczędności krajowych. W głównym stopniu finansuje ją kapitał zagraniczny, czego pochodną staje się wzrost zadłużenia zewnętrznego. Pod tym względem najgorsza jest sytuacja na Łotwie. W latach 2004 – 2006 dług zewnętrzny wyniósł średnio 98,9 proc. PKB wobec 38,5 proc. w najmniej zadłużonych Czechach. W relacji do rocznego eksportu zadłużenie zagraniczne osiągnęło w tym czasie średnio 217,9 proc. (czterokrotnie przekraczając poziom czeski).Popytowe przegrzanie gospodarki wywołuje ponadto podwyższoną stopę inflacji oraz rosnący deficyt na rachunku obrotów bieżących. W krajach bałtyckich i w Bułgarii dynamika wzrostu cen przekracza ostatnio 10 proc., deficyty handlowe zaś – 20 proc. PKB. W wypadku radykalnego cofnięcia kapitału zagranicznego – do tej pory płynnie finansującego lukę w bilansach obrotów bieżących wymienionych krajów – nastąpić mógłby bolesny kryzys płynności, z wszystkimi tego skutkami dla sfery realnej.Co gorsza, rezerwy walutowe Litwy, Łotwy, Estonii i Bułgarii są relatywnie niskie, co czyni banki centralne tych krajów praktycznie bezbronnymi wobec ewentualności zmniejszenia się strumienia dopływającego kapitału zagranicznego. W krajach bałtyckich aktywa rezerwowe nie pokrywają nawet trzymiesięcznego importu (pułap uznany za swoiste minimum bezpieczeństwa). Na analogicznej zasadzie wskazane jest, by rezerwy walutowe stanowiły przynajmniej równowartość krótkoterminowego zadłużenia zewnętrznego kraju.
W żadnej z zagrożonych kryzysem gospodarek warunek ten nie jest spełniony. Notabene, pośród dziewięciu analizowanych krajów pożądana relacja rezerw do długu o krótkim terminie zapadalności występuje jedynie w Czechach, Polsce i Rumunii. Powyższe dane świadczą o wykształceniu się wysokiego poziomu ryzyka makrofinansowego i są dla krajów bałtyckich i Bułgarii alarmujące. Nieprzypadkowo zagrożenie kryzysem w największym stopniu dotyczy właśnie tych gospodarek. Naturalną reakcją na tego typu przesilenie koniunktury byłaby bowiem zaostrzona polityka pieniężna, jednak w omawianych przypadkach narzędzie to staje się niedostępne. Sztywne związanie kursu lita litewskiego, łata łotewskiego, korony estońskiej oraz leja bułgarskiego z euro czyni tamtejszą politykę stóp procentowych całkowicie dysfunkcjonalną.
W tych warunkach najlepszym rozwiązaniem dla krajów bałtyckich i Bułgarii byłoby oczywiście szybkie wejście do strefy euro. Całkowicie zredukowałoby to ryzyko wybuchu kryzysu walutowego. Akcesja do UGW odsuwa się jednak w czasie właśnie z powodu braku równowagi na szczeblu makro i niespełnienia kryteriów zbieżności.
W tej sytuacji jedyne wyjście stanowi dalsze zacieśnienie fiskalne, a także przyspieszenie reform po podażowej stronie gospodarki stymulujących konkurencyjność i potencjał eksportowy. Paradoksalnie, ratunkiem mogłoby się okazać naturalne (cykliczne) schłodzenie koniunktury. Tutaj niezbędny impuls musiałby jednak przyjść z zewnątrz. Krajom bałtyckim i Bułgarii pozostaje zatem czekać na spowolnienie wzrostu światowej gospodarki. Niezależnie od wyniku, porównać to można do wyczekiwania deszczu podczas suszy.