Uważajmy, jakie śmieci wyrzucamy

W cyfrowej cywilizacji informacja staje się coraz cenniejsza. Dlatego skala przestępstw związanych z kradzieżą danych osób prywatnych stale i dynamicznie rośnie. Na całym świecie, także w Polsce - pisze Jakub Bierzyński, prezes Omnicom Media Group

Aktualizacja: 25.08.2008 10:33 Publikacja: 25.08.2008 01:32

Jakub Bierzyński

Jakub Bierzyński

Foto: Rzeczpospolita

To, że standardowe badania rynku obarczone są dużym błędem, wiadomo od dawna. W zdecydowanej większości powszechnie stosowane metody opierają się na deklaracjach badanych osób. Wiadomo, że respondenci często mniej lub bardziej świadomie mijają się z prawdą.

Metodologia socjologii od dawna zna tak zwany efekt ankietera. Poddani wywiadom ludzie próbują przedstawić się w lepszym świetle niż w rzeczywistości. O skali zjawiska niech świadczą wyniki badań czytelnictwa prasy, prowadzonych przez firmę SMG KRC na zlecenie spółki powołanej przez polskich wydawców pod nazwą Polskie Badania Czytelnictwa, gdzie wywiady prowadzone są właśnie metodą bezpośrednią, w domach respondentów. Czytelnictwo gazet uznanych za opiniotwórcze deklaruje nieproporcjonalnie więcej osób, niż wynika to z ich sprzedanego nakładu.

Jeśli porównać sprzedany nakład „Gazety Wyborczej” i deklaracje czytelnictwa Polaków, to jeden egzemplarz „Gazety” musiałoby czytać codziennie od sześciu do ośmiu osób! Ten absurd dobrze obrazuje skalę zjawiska. Świadome kłamstwo nie jest jedynym źródłem błędów standardowych badań. Często respondenci po prostu wierzą w to, co mówią. Projekcja, bo o tym efekcie mowa, bardzo silnie wpływa na deklaracje badanych.

Poza tym osoby często szczegółowo przepytywane o sprawy z ich punktu widzenia błahe, mogą ich po prostu nie pamiętać bądź nie przywiązywać do nich wagi i udzielać odpowiedzi przypadkowych. Przypomnę tylko, że badania słuchalności radia prowadzone są w Polsce metodą przypomnienia przebiegu poprzedniego dnia. Konia z rzędem temu, kto jest w stanie podać, jakiej stacji radiowej słuchał wczoraj z dokładnością do 15 minut. Ludzie często kłamią – ich śmieci nie kłamią nigdy. Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie lektura książki Wadima Makarenki „Tajne służby kapitalizmu”.

Przyznaję, że opisy badań zawartości śmietników, jakie prowadzone są po to, by poznać zwyczaje zakupowe i konsumpcyjne mieszkańców, zrobiły na mnie wrażenie. Metoda ta znana jest od dawna. Do tej pory stosowana jedynie w socjologii akademickiej, teraz znalazła zastosowanie komercyjne. Grzebanie w śmieciach nie brzmi dobrze, jest jednak bardzo skuteczną i, co najważniejsze, obiektywną metodą poznania tego, co, w jakich ilościach i jak często konsumują ludzie.

Firmy specjalizujące się w badaniach tą metodą, a są w Polsce takie, pracowicie liczą butelki po różnego rodzaju alkoholach, paczki po papierosach, opakowania po lekach itp. Dlatego producenci wódki czy koncerny tytoniowe mają znacznie bardziej wiarygodne dane o skali przemytu używek niż policja czy służby celne. Można się oburzać na zleceniodawców takich badań. Na pierwszy rzut oka idea wydaje się dość drastyczna. Badanie zawartości koszy na śmieci narusza nasze prawo do prywatności. To prawda, jeśli da się zidentyfikować, do kogo dane śmieci należą.

Autor słusznie zwraca uwagę na rosnące niebezpieczeństwo kradzieży tożsamości. Każdy z nas do śmieci właśnie wyrzuca bardzo cenne dla złodziei informacje: kwity z banków z numerami kont, numery kart kredytowych, dane o własnej osobie (wiek, numery dowodów, paszportów itp.) zawarte na przykład w starych formularzach, numery telefonów oraz wiele innych informacji, które mogą posłużyć na przykład do dokonania zakupów na raty przez podstawione osoby czy zaciągania kredytów. Przy okazji badań zawartości naszych śmieci można się dowiedzieć, jak niefrasobliwie ludzie postępują z bardzo cennymi dla nieuczciwych znalazców dokumentami. W cyfrowej cywilizacji informacja staje się coraz cenniejsza. Skala przestępstw związanych z kradzieżą danych o osobach prywatnych stale i dynamicznie rośnie. Na całym świecie, także w Polsce.

Firmy próbujące skutecznie sprzedawać własne towary i usługi nie ograniczają się do badań śmieci. Wchodzą do domów konsumentów. Dosłownie, i to na wiele dni. Zleceniodawcy badań słusznie zakładają, że więcej dowiedzą się o ludziach, obserwując ich codzienne zachowania, niż zadając im nawet setki pytań. Reklamodawcy często nie rozumieją konsumentów. Nie rozumieją ich stylu życia, wartości, marzeń, ograniczeń i zwyczajów. Pracownicy marketingu to zazwyczaj świetnie zarabiający młodzi ludzie z wielkich miast – zupełnie różni od przeciętnych zjadaczy margaryny, konsumentów czekolady czy osób wykonujących codzienne domowe prace.

Grzebanie w śmieciach nie brzmi dobrze, jest jednak skuteczną i obiektywną metodą poznania tego, co, w jakich ilościach i jak często konsumują ludzie

Dlatego na tego rodzaju badania decydują się największe koncerny sprzedające nam dobra codziennego użytku. Oczywiście wejście do przeciętnego polskiego domu całkowicie zmienia sposób życia jego mieszkańców. Rodziny przyjmujące przedstawicieli koncernów lub firm badawczych bardzo często zachowywały się na początku badania podobnie jak podczas przyjmowania gości. Po jakimś czasie świąteczny nastrój mijał, a badacz wrastał w codzienne życie domu, w którym mieszkał. Dlatego też sesje tego rodzaju trwają około tygodnia. Po paru dniach można zaobserwować naturalne zachowania ludzi. I o to właśnie w tej metodzie chodzi. Nie o statystyczny opis, lecz o dogłębne zrozumienie stylu życia konsumentów.

Badacze nie tylko wchodzą do naszych domów, ale także próbują wejść do naszych głów. Neuromarketing to dynamicznie rozwijająca się dziedzina badań, która skupia się na rejestracji nieświadomych reakcji naszego mózgu na zewnętrzne bodźce za pomocą funkcjonalnego skanera rezonansu magnetycznego (fMRI). Komercyjne zastosowanie znalazły tu metody znane z psychologii czy kryminologii. Mapa ludzkiego mózgu jest już dość dobrze opisana. Najnowsze eksperymenty dowodzą, że możliwe jest, by po reakcji mózgu człowieka zidentyfikować obraz, który daną reakcję wywołał.

Skanerem fMRI czytamy ludzkie myśli. Badane są reakcje poszczególnych ośrodków mózgu, stan i intensywność ich pobudzenia. Śledząc stan pobudzenia poszczególnych obszarów umysłu, można nie tylko odpowiedzieć na pytanie o to, czy dany bodziec działa i z jaką intensywnością, ale także, jakie reakcje wywołuje. Co najważniejsze, śledzimy jego reakcje nieuświadomione, podskórne, głębokie. Penetrujemy obszary ludzkiej intuicji. Obok fMRI w badaniach tego rodzaju powszechnie stosuje się encefalograf, czyli urządzenie monitorujące fale mózgowe. Wachlarz możliwości jest bardzo szeroki: od banalnego pomiaru tętna do tomografii pozytronowej i przedczaszkowej spektroskopii w podczerwieni. Cały ten aparat zaangażowany jest po to, by móc zbadać reakcje ludzi na komercyjne bodźce w bezpośredni sposób, nieprzepuszczony przez filtr ich świadomości.

W nowoczesnym świecie coraz częściej interes jest dobrym wytłumaczeniem nieetycznych działań. Ludzie w coraz mniejszym stopniu dbają o swoją prywatność

Nowoczesne techniki badawcze nie ograniczają się do obserwacji poszczególnych ludzi, ale często próbują opisać relację pomiędzy nimi w grupach społecznych. Od dawna wiadomo, że wiele produktów ma społeczny charakter. Decyzje o ich zakupie podejmowane są w wyniku relacji z innymi ludźmi, w grupie rówieśniczej, w pracy. Efekt ten szczególnie silny jest wśród młodzieży. To, co jest modne czy passé nie jest indywidualną decyzją każdego nastolatka, lecz wynikiem reakcji całej grupy. Dlatego też najczęściej to właśnie reklamodawcy zainteresowani komunikacją z młodzieżą korzystają z badań w formie sponsorowanych wyjazdów całych grup przyjaciół. Wyjazdy takie pozwalają prowadzić wnikliwe obserwacje dotyczące tego, co jest, a co nie jest przedmiotem pożądania młodzieży i, co bardzo ważne, w jaki sposób rodzi się takie przekonanie.

Choć niektóre z przedstawionych metod mogą budzić moralne zastrzeżenia, to właśnie ostatni przykład jest dla mnie najbardziej drastyczny. Z jednej strony możemy oceniać opisane metody ze względu na ingerencję w prywatność człowieka, z drugiej – opisane metody istotnie różnią się stopniem, w jakim badani mieli szanse wyrazić na nie świadomą zgodę. Ten czynnik wydaje się w mojej ocenie kluczowy. Nie razi mnie monitorowanie podświadomości, jeśli poddani takiej procedurze robili to dobrowolnie. Mój sprzeciw budzi badanie w formie opisanej grupy sponsorowanej.

Jego uczestnicy nie mają bowiem pojęcia, jaki jest prawdziwy cel wyjazdu. Celowo wprowadzani są w błąd co do intencji fundatora. Co ciekawe, nie mają pretensji do organizatorów o to, że zostali wprowadzeni w błąd. Mało tego, wydaje im się to całkowicie naturalne.

W nowoczesnym świecie coraz częściej interes jest dobrym wytłumaczeniem nieetycznych działań. Ludzie w coraz mniejszym stopniu dbają o swoją prywatność. Wystarczy przejrzeć zasoby Internetu, z takimi portalami, jak Golden Life, Facebook czy choćby Nasza–Klasa, żeby się przekonać, ile informacji o sobie jesteśmy skłonni wystawić na widok publiczny. Z tej perspektywy grzebanie w cudzych śmieciach nie wydaje się wcale szokujące.

To, że standardowe badania rynku obarczone są dużym błędem, wiadomo od dawna. W zdecydowanej większości powszechnie stosowane metody opierają się na deklaracjach badanych osób. Wiadomo, że respondenci często mniej lub bardziej świadomie mijają się z prawdą.

Metodologia socjologii od dawna zna tak zwany efekt ankietera. Poddani wywiadom ludzie próbują przedstawić się w lepszym świetle niż w rzeczywistości. O skali zjawiska niech świadczą wyniki badań czytelnictwa prasy, prowadzonych przez firmę SMG KRC na zlecenie spółki powołanej przez polskich wydawców pod nazwą Polskie Badania Czytelnictwa, gdzie wywiady prowadzone są właśnie metodą bezpośrednią, w domach respondentów. Czytelnictwo gazet uznanych za opiniotwórcze deklaruje nieproporcjonalnie więcej osób, niż wynika to z ich sprzedanego nakładu.

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację