Kryzys, finanse publiczne i politycy

Wbrew obiegowym opiniom powtarzanym przez polityków opozycji projekt budżetu na 2009 rok nie stanowi dla ministra finansów specjalnego problemu - pisze Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu

Publikacja: 29.10.2008 00:42

Kryzys, finanse publiczne i politycy

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Jest oczywiste, że niektóre założenia makroekonomiczne wpisane do projektu budżetu powinny być zweryfikowane. Jest jednak również oczywiste, że im później zostanie to zrobione, tym lepiej, bo mniejsza będzie skala niepewności prognoz dotyczących wzrostu gospodarczego, inflacji, warunków finansowania sfery realnej i deficytu przez sektor bankowy.

[wyimek]Minister Rostowski powinien wyjaśnić publicznie, skąd się bierze jego spokój[/wyimek]

Rząd może przy tym obrać jedną z dwóch strategii postępowania: złożyć autopoprawkę do ustawy budżetowej bądź w ogóle jej nie składając, realizować od początku przyszłego roku plan wydatków okrojony o kwotę odpowiadającą oszacowanym ubytkom w dochodach budżetu. Pozwoli to nie tylko uniknąć jałowych dyskusji zatroskanych populistów w parlamencie, ale – nade wszystko – spokojnie zrealizować ambitny plan ograniczenia w przyszłym roku do 18 mld zł deficytu budżetu państwa.

[srodtytul]Wyższe składki?[/srodtytul]

Przy skali spowolnienia gospodarczego do 4 proc. PKB, czemu towarzyszyć będzie średnioroczna inflacja na poziomie 2,6 –2,9 proc., niedobory w planowanych dochodach budżetu sięgną 6 – 7 mld zł. Taka skala ubytku dochodów może być zrekompensowana przycięciem limitów wydatków o 25 – 30 proc.

Przy spowolnieniu tempa wzrostu do 3 proc. i średniorocznej inflacji na poziomie 2,3 – 2,5 proc., skala niedoborów w dochodach wzrasta do ok. 18 mld zł. Takiej dziury nie uda się załatać wyłącznie przystrzyżeniem limitów wydatków. Na taką okoliczność potrzebne byłyby już działania nadzwyczajne, niezbędne do stabilizacji finansów publicznych. Jednym z podstawowych instrumentów stabilizacyjnych mogłoby być przywrócenie wysokości składek na ubezpieczenie rentowe z roku 2007, czyli ich wzrost o 4 pkt proc., albo – w przypadku jeszcze głębszego kryzysu – nawet do wysokości sprzed roku 2007, czyli ich wzrost o 7 pkt proc. po stronie pracownika.

[srodtytul]Spokój ministra[/srodtytul]

Rezerwa, jaką dysponuje budżet państwa z tytułu utraconych z powodu obniżki składki rentowej dochodów, sięga łącznie kwoty ok. 19 mld zł. Jest to, oczywiście, rezerwa na okoliczność nadzwyczajną. Jej uruchomienie, oznaczające de facto ponowny wzrost opodatkowania pracy, może być bardzo kosztowne politycznie. Niemniej jest to nadzwyczajny, realnie dostępny instrument na nadzwyczajne, trudne czasy. Pozwala on w krótkim czasie zachować ministrowi finansów pełną kontrolę nad finansami publicznymi nawet w przypadku dotkliwego spowolnienia wzrostu gospodarczego.

[wyimek]Wszczynanie politycznego rabanu wokół w miarę bezpiecznego projektu budżetu świadczy o wielkiej krótkowzroczności polityków[/wyimek]

Minister Rostowski ma więc twarde podstawy do zachowania niezmąconego spokoju w odniesieniu do stanu finansów publicznych w latach 2008 – 2009. Poza może jednym wyjątkiem: wzrostem długu publicznego, który jest nieunikniony w przypadku niezrealizowanych planów spadku potrzeb pożyczkowych budżetu (niższe przychody z prywatyzacji, wyższe gwarancje Skarbu Państwa). Minister powinien jednak, moim zdaniem, wyjaśnić publicznie, skąd się jego spokój bierze. Nawet jeśli nie będą to wyjaśnienia dla podatnika – i rządu zresztą też – szczególnie przyjemne.

Znacznie mniej jest już jednak podstaw do zachowania optymizmu w przypadku oceny perspektyw finansów publicznych w latach 2010 – 2011. Tu więcej jest pytań niż gotowych odpowiedzi.

Spowolnienie gospodarcze, skutek spodziewanych w tym czasie poważnych problemów z finansowaniem wzrostu zarówno w kraju, jak i za granicą, przełoży się również na sytuację finansów publicznych w średnim okresie.

W listopadzie tego roku rząd powinien przedłożyć kolejną aktualizację programu konwergencji z trzyletnim horyzontem. Ostatnia jej odsłona, bilansująca deficyt strukturalny (MTO) na poziomie – 1 proc. PKB, operowała założeniem wzrostu gospodarczego na poziomie 5 proc. Przy urealnionych wskaźnikach wzrostu dla lat 2010 – 2011, rzędu średnio 3,3 proc., skala dostosowań fiskalnych zbieżnych z deklaracją osiągnięcia MTO, w roku 2010 sięgać będzie musiała wedle moich szacunków ok. 1,5 proc. PKB (19 mld zł), a w roku 2011 ok. 2 proc. PKB (25 mld zł).

[srodtytul]Niepotrzebny spektakl[/srodtytul]

Wskazanie źródeł finansowania tak poważnych dostosowań fiskalnych w średnim okresie, które biorą już pod uwagę zweryfikowane prognozy makroekonomiczne oraz uruchomione w roku 2009 środki nadzwyczajne w postaci wzrostu opodatkowania pracy, staje się obecnie podstawowym zadaniem ministra finansów.

Wszczynanie politycznego rabanu wokół w miarę bezpiecznego projektu budżetu na rok 2009 świadczy nie tylko o wielkiej krótkowzroczności polityków, ale też o kompletnym niezrozumieniu istotnych problemów, jakie obecny kryzys stawia przed naszymi finansami publicznymi tak naprawdę dopiero w średnim okresie.

Jest oczywiste, że niektóre założenia makroekonomiczne wpisane do projektu budżetu powinny być zweryfikowane. Jest jednak również oczywiste, że im później zostanie to zrobione, tym lepiej, bo mniejsza będzie skala niepewności prognoz dotyczących wzrostu gospodarczego, inflacji, warunków finansowania sfery realnej i deficytu przez sektor bankowy.

[wyimek]Minister Rostowski powinien wyjaśnić publicznie, skąd się bierze jego spokój[/wyimek]

Pozostało 91% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację