Podkoszulki, bluzy, cała zastawa stołowa, w tym kubki z dwoma mocno odstającymi uszami. Takiego szału gadżetowego nie notowano na żadnym rynku w żadnym kraju świata od czasów ślubu brytyjskiego księcia Karola z Dianą Spencer.

Rynek „towarów z Obamą” obliczany jest dzisiaj na 100 mln dolarów i nadal będzie rósł. – On sam jest najlepszym pakietem stymulującym gospodarkę – mówi Tony Valtes, założyciel firmy Tiger Eye Design, która dostarczała znaczki z podobizną Obamy na potrzeby kampanii wyborczej. Jim Warlich, właściciel sklepu Politica America, mówi, że sprzedaż gadżetów z Obamą wielokrotnie przekracza popyt na pamiątki z Janem Pawłem II w szczytowym okresie jego popularności. – To nasza typowo kapitalistyczna fascynacja polityką – mówi Bruce Newman, profesor marketingu z DePaul University.

W Chicago, mieście, w którym prezydent elekt mieszkał z rodziną, na eleganckiej Michigan Avenue sklepy sprzedają tylko gadżety z wizerunkiem 44. prezydenta USA. Kubek za 10 dol., podkoszulek za 20, i to nie chiński, ale wyprodukowany w USA. Do tego m.in. plakietki, kalendarze, kuchenne fartuszki.