U tarła się taka praktyka, że ministrem zdrowia jest lekarz, ministrem rolnictwa rolnik, a ministrem oświaty nauczyciel. Przy okazji mianowania nowego ministra sprawiedliwości niektórzy politycy dziwili się, że nominacja nie dotyczyła prokuratora.
Pomysł powierzania teki specjaliście resortowemu ma bardzo dużo zalet i jedną wielką wadę. Osoba związana zawodowo z resortem jest zagrożona naturalną skłonnością do obrony interesów swojego środowiska, a niekiedy nawet korporacji zawodowej. Minister z obciążeniem resortowym często staje wobec konieczności dokonywania wyboru między interesem publicznym a interesem swojej grupy zawodowej.
Nie można wykluczyć, że do połowy obecnej dekady w interesie służby zdrowia było zachowanie status quo, zatem kolejni ministrowie zdrowia ograniczali zapędy reformatorskie. Jest to jeden z powodów zapóźnień w reformowaniu służby zdrowia.
Skala i waga symptomu „resortowego ministra” jest mniejsza w ministerstwach gospodarczych. Ministrami finansów bywają osoby odpowiedzialne za elementy polityki makroekonomicznej i politykę fiskalną, zatem trudno byłoby mówić o interesie grupowym środowiska ministra finansów. Na tym polu wykazał się jednak pewien szef resortu finansów wywodzący się z kręgów akademickich. W odpowiedzi na pytanie rektora pewnej uczelni napisał list, który do dziś dnia całkiem słusznie wyrokuje, że wykłady akademickie są dziełem autorskim, zatem opodatkowanie przychodów z tego tytułu jest korzystniejsze niż opodatkowanie zwykłych zleceń.
Poprzedni minister sprawiedliwości powinien był jednoznacznie rozstrzygnąć spór, jaki w ostatnich miesiącach rozgorzał między urzędami statystycznymi a niektórymi prokuratorami w sprawie ochrony tajemnicy statystycznej, a nie uczynił tego.