Wysyła się go tam, gdzie są kłopoty. Problemy w General Motors pojawiły się już lata temu, ale teraz spółka znalazła się o krok od upadku. W światowej motoryzacji nie ma teraz mniej wdzięcznego stanowiska niż prezesura GM.
Obiegowa opinia o Hendersonie (MBA zrobił na Harvardzie) mówi również o tym, że nie ma człowieka, który byłby równie skuteczny w rozwiązywaniu najtrudniejszych problemów. Te umiejętności właśnie tłumaczą jego poprzednie posady, to wiceprezes GM na Azję i Europę, ostatnio wiceszef operacji w Ameryce i dyrektor generalny GM.
O tym, że jest logicznym następcą Ricka Wagonera, mówiono już na jesieni ubiegłego roku. Henderson ma dzisiaj 50 lat i połowę życia spędził w GM. Nie jest rasowym samochodziarzem. Podobnie jak Wagoner ma wykształcenie finansisty, ale w przeciwieństwie do niego zawsze twardo stał na ziemi.
Henderson – sympatyczny, wujaszkowaty, jeszcze do niedawna dość okrągły – znany jest z tego, że mówi dużo i konkretnie, jest przy tym niesłychanie bezpośredni. Nie ma w zwyczaju ślizgać się po tematach czy unikać odpowiedzi. – Fritz ma poczucie tego, jak pilne jest uratowanie GM. Jego zaangażowanie w firmę to wielka zaleta – mówił wczoraj Joseph Filippi z Auto Trends Consulting.
Henderson jest znany z radykalnych decyzji. Jako prezes GM Europe najpierw zlikwidował 12 tys. miejsc, a potem dopiero zaczął negocjować ze związkami zawodowymi. W efekcie doszło do dzikiego strajku, ale żelazny Fritz uporał się z tym szybko. Stał za udanym wprowadzeniem chevroleta do Europy Wschodniej, dzięki czemu Żerań stał się montownią tych aut.