Na podstawie dotychczasowych zapowiedzi widać, że minister finansów nie chce powtórzyć błędu z ubiegłego roku. Zakłada minimalny wzrost gospodarczy, więc jeśli gospodarka zacznie się rozwijać szybciej, będzie mógł liczyć na wyższe wpływy do kasy państwa.
Trwa też kolejna edycja poszukiwań oszczędności w budżecie – pytanie tylko, ile miliardów złotych minister finansów może jeszcze wycisnąć z niego bez zmian w przepisach? Trudno uznać za długofalowe działanie przesunięcia o kilka lat programów wieloletnich, m.in. tych dotyczących budowy dróg. Przecież inwestycje związane z Euro 2012 r. miały napędzać polską gospodarkę.
Przedstawiciele rządu zapowiadają, że z uwagi na ryzyko prezydenckiego weta nie zdecydują się na zwiększenie podatków. To dobrze, choć trochę szkoda, że sami nie rozumieją, iż wysokie podatki to obciążenie dla gospodarki.
Zapowiedź przedstawicieli rządu możemy jednak uznać za sukces naszej akcji. A właściwie za połowę sukcesu. Bo mówiąc: „nie wyższym podatkom”, apelowaliśmy jednocześnie: „tak dla reformy finansów”. A przesunięcia w ramach istniejącego systemu nie mają z reformą nic wspólnego. A czy rozsądną kalkulacją jest wpisanie do budżetu 10 mld złotych z NBP? Co będzie, jeśli bank przekaże tylko 2 mld zł? Jaki fundusz postanowi wtedy utworzyć resort finansów, by inaczej zaksięgować wydatki i wypchnąć je poza budżet?
Obserwując tego typu działania, trudno liczyć, że przy okazji pisania budżetu na rok 2010 rząd Tuska zechce zreformować finanse publiczne. Raczej nie spełni się optymistyczna prognoza ekonomistów, którzy uważają, że takie reformy zostaną wymuszone przez kryzys. Rząd nawet nie usiłuje podejmować walki, z góry zakładając, że zmiany i tak zawetuje prezydent.