W czasie, gdy wywołana kłopotami finansowymi Grecji fala strachu powodowała spadki na europejskich giełdach akcji, KGHM przedstawił zarys wielkiego planu inwestycyjnego. Rynek przyjął projekcje miedziowej spółki z ostrożnym zainteresowaniem. To dobrze.
W ostatnich dniach kwietnia spotkałem się – ku swemu zdumieniu – z opiniami, że kłopoty gospodarcze Grecji, a także potencjalne problemy innych śródziemnomorskich krajów strefy euro, nie powinny mieć negatywnego wpływu na polski rynek akcji. Nie wykluczano, że środki, jakie miały być ulokowane na giełdach w Atenach, trafią na inne rynki, w tym do Polski. Ostatni tydzień pokazał, jak płonne były to nadzieje. Także na naszej giełdzie dominował strach, a w gazetach można było przeczytać o ucieczce zagranicznego kapitału.
Chłód, który rynki kapitałowe zawdzięczają wydarzeniom w Grecji i obawom o finanse Hiszpanii, Portugalii i Włoch, ma swoje dobre strony. Pozwala ostrzej widzieć ewentualne czynniki ryzyka wszelkich inwestycji. I tych na rynku akcji i tych planowanych przez firmy.
Jak sądzę, dzięki ochłodzeniu nastrojów analitycy i rynek bardzo rozważnie podeszli do przedstawionego przez KGHM pięcioletniego, wartego 13,7 mld zł, planu inwestycyjnego. Ostrożnie oceniono także najbardziej sprecyzowane elementy tego planu, czyli inwestycje w Kanadzie. Gdyby na rynku panowała euforia, to przedstawione przez KGHM założenie efektów tej planowanej inwestycji, w tym dotyczące niskich kosztów produkcji miedzi, spowodowałyby zapewne entuzjastyczną reakcję. Wszak Kanada to nie Kongo, gdzie przed laty w inwestycjach związanych z planowanym odkrywkowym wydobyciem miedzi i metali ziem rzadkich w latach 90. XX wieku KGHM utopił trochę pieniędzy.
Tymczasem analitycy dość zgodnie mówili o niepewności szacunków zarówno kosztów, jak i wydatków, a także o możliwych opóźnieniach. Michał Marczak, szef analityków DI BRE Banku, w nocie do inwestorów stwierdził wręcz, że skoro kanadyjskie złoże ma być tak wspaniałym interesem – według jego wyliczeń zrobionych na podstawie danych przedstawionych przez KGHM nakłady inwestycyjne powinny zwrócić się w cztery lata – to dlaczego nie zainteresowały się nim inne wielkie koncerny. I znalazł prostą, ale moim zdaniem bardzo prawdziwą odpowiedź: to czynniki ryzyka, których dziś nie znamy.