Ballada o rejestracji, jak założyć stowarzyszenie w praktyce

Ballada o rejestracji, czyli jak założyć stowarzyszenie w praktyce. Ta historia trwała sześć miesięcy. Równie dobrze mogła trwać dziewięć albo dwanaście albo zakończyć się fiaskiem

Aktualizacja: 04.09.2010 16:35 Publikacja: 02.09.2010 12:00

Ballada o rejestracji, jak założyć stowarzyszenie w praktyce

Foto: ROL

To opowieść z dreszczykiem, nie pozbawiona skrajnych emocji, jak w rosyjskiej ruletce. O tym, jak w Polsce zarejestrować stowarzyszenie.

- Zamiast działać tak jak dotąd, załóżmy stowarzyszenie - przekonuje pewnego dnia kolega. Wyjątek od polskiej reguły, zgodnie z którą zrzeszamy się niechętnie, rzadko angażujemy w działania społeczne i w ogóle wszystko nam jedno. - Ale to masa papierów, biurokracji.... - Są poradniki w Internecie. Wystarczy znaleźć piętnaście osób, zwołać walne i złożyć dokumenty w sądzie. A potem czekać do trzech miesięcy na rejestrację. I już. Nie ufam jeszcze, więc przeglądam Internet. Faktycznie, są nawet gotowe wzory statutów. No to już.

[srodtytul]Miłe złego początki[/srodtytul]

Mamy szczęście. Udaje się nam namówić piętnaście (skądinąd dość zabieganych osób) by zgromadziły się w jednym miejscu, poświęcając półtorej godziny na czytanie statutu, wybór komitetu założycielskiego, zarządu, komisji rewizyjnej i inne niezbędne, a równie pasjonujące czynności. Jak umieszczanie swoich autografów na dwóch egzemplarzach list obecności, z NIP-em, PESEL-em, numerem dowodu, datą urodzenia, adresem zameldowania i czego tam jeszcze od nas chcą. A że osób na zebraniu zjawiło się niespodziewanie znacznie więcej, w dodatku świetnych, młodych, chętnych do działania i zrzeszania się, uskrzydleni radością poświęcamy kolejne godziny na spisywaniu uchwał, sprawozdania z przebiegu walnego (wszystko w dwóch egzemplarzach, oczywiście). Wyprodukowawszy tym samym stertę papierów, podpisanych i parafowanych gdzie tylko się da - to drugie już na wszelki wypadek - wciąż na skrzydłach radości pędzimy do sądu. Pędzić i tak musimy, bo rejestracja nastąpić ma w ciągu tygodnia od zebrania założycielskiego. Nie ma łatwo. Chcieliście się zrzeszać, to pokażcie, że naprawdę wam zależy. Biegiem do sądu.

[srodtytul] Bieg z przeszkodami [/srodtytul]

A w sądzie kolejki, tłum rozwścieczonych i zdezorientowanych petentów z kwitkami jak na poczcie do poszczególnych okienek. Tłum tym razem wije się w kolejce do automatu wydającego kwitki, który akurat się popsuł i nikt nie wie, kiedy go naprawią. Ale to szczegół, barwny detal w skomplikowanej układance. Nie wpadaj w panikę - powtarzamy sobie, głowiąc się przed już naprawioną tablicą, do którego wydziału chcemy aplikować, bo zapomnieliśmy wcześniej sprawdzić w Internecie. Ustaliwszy właściwy adres metodą dedukcji, przechodzimy do zadania głównego - wypełniania złowrogo wyglądających formularzy, w których czai się mnóstwo pułapek grożących oddaleniem wniosku, a tabliczki nad poszczególnymi stanowiskami informują "nie udzielamy informacji".

Gdy już wypełnisz formularze, petencie drogi, i przyjdzie twoja kolej, i drżącymi rękoma podawać je będziesz urzędniczce za kontuarem, ta spojrzy na ciebie z wyższością i warknie władczo: "Dokumenty do wniosku we właściwej kolejności są? A czemu to nie pospinane?" i litościwą dłonią sypnie ci garść spinaczy biurowych. Kiedy już uporasz się z tym zadaniem, pobierze od ciebie plik papierzysk i przystawi do nich z namaszczeniem wielką pieczęć. A dla ciebie zacznie się okres wyczekiwania. Zrzeszać się zachciało? To poczekacie sobie, może przemyślicie sprawę po drodze i jednak zmienicie zdanie. Mniej więcej po miesiącu dostrzeżesz w skrzynce biały kwitek informujący o poleconym. Pełen nadziei biegniesz na pocztę, ale tam wcale nie chcą ci go dać. - Polecony adresowany na stowarzyszenie, a pani nie jest upoważniona.

- Jak to, prezes stowarzyszenia też nie upoważniony jest?

- Prezes? Jaki prezes? Pieczątka jest?

- Nie ma, bo stowarzyszenie w rejestracji, to jaki sens wyrabiać pieczątkę, zanim....

- NIE WYDAMY.

- Ale adres stowarzyszenia to adres mojego mieszkania - czepiam się ostatniej deski ratunku.

- Aaaa, skoro tak, to proszę przyjść z aktem notarialnym potwierdzającym prawo własności, to się zastanowimy.

Zaciskasz zęby, petencie drogi, i brniesz przez tą procedurę, po to tylko, by dowiedzieć się, że na darmo twa szamotanina i nerwy, bo sąd tylko cię powiadamia, że Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy przystąpił do postępowania w charakterze strony.....

[srodtytul]Od Annasza do Kajfasza[/srodtytul]

I znów czekasz. Po kolejnym miesiącu i kolejnej szamotaninie na poczcie, dostajesz pismo treści następującej, że urząd prezydenta miasta reprezentowany przez urzędnika X.Y. zgłasza osiem uwag do statutu twojego stowarzyszenia, spisanego przecież dokładnie wedle wzorca z pomocnej obywatelom strony www.ngo.pl i pod rygorem odmowy wpisu musisz w ciągu 14 dni zwołać walne, uchwałami błędy naprawić i złożyć uzupełnienie wniosku.

Uwagi brzmią niezrozumiale, więc szukasz urzędnika celem konsultacji, znajdujesz nawet, urzędnik okazuje się miłym i przyjaznym człowiekiem, tłumaczy ci na ludzki język uwagi do statutu, mówi jak je poprawić, nawet sprawdza statut po poprawkach. Serce ci rośnie, więc na fali wzruszenia znów zaganiasz 25 osób w jedno miejsce i każesz im składać podwójne autografy, drukujesz i podpisujesz kolejne sterty papierzysk i pędzisz do sądu ze zdałoby się już numerem KRS w kieszeni. Jakże klniesz więc się i miotasz, gdy zaledwie miesiąc później referendarz sądowy Y.Z. informuje cię listem poleconym o odmowie wpisu, gdyż stowarzyszenie w ocenie referendarza nie może posługiwać się skróconą nazwą, choć miły urzędnik polecił ci właśnie taką zmianę w statucie. Nie, nie poddajesz się.

Raz jeszcze walne, papiery, podpisywanie, sąd, czekanie, trzy miesiące. Powoli oswajasz się z myślą, że nigdy nie dostaniesz upragnionego KRS, bo przecież zawsze do czegoś można się przyczepić. Chciałeś się zrzeszać obywatelu? To cię w przyjaznym państwie przećwiczymy odpowiednio, żebyś nie myślał, że tak wszystko dostaniesz na tacy. I wtedy, niespodziewanie, dostajesz upragnione pismo ze szczęśliwym numerkiem.

Zmęczony, ale dumny z siebie oznajmiasz triumfalnie pozostałym, którzy już stracili nadzieję: - Mamy KRS! - Ile czekaliście? – pytam znajomych z innego stowarzyszenia. - Dziewięć miesięcy – odpowiadają. Patrzymy na siebie porozumiewawczo, jak ci, którzy już wiedzą, czemu Polacy niechętnie się zrzeszają, a liczba organizacji pozarządowych topnieje z roku na rok.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację