To opowieść z dreszczykiem, nie pozbawiona skrajnych emocji, jak w rosyjskiej ruletce. O tym, jak w Polsce zarejestrować stowarzyszenie.
- Zamiast działać tak jak dotąd, załóżmy stowarzyszenie - przekonuje pewnego dnia kolega. Wyjątek od polskiej reguły, zgodnie z którą zrzeszamy się niechętnie, rzadko angażujemy w działania społeczne i w ogóle wszystko nam jedno. - Ale to masa papierów, biurokracji.... - Są poradniki w Internecie. Wystarczy znaleźć piętnaście osób, zwołać walne i złożyć dokumenty w sądzie. A potem czekać do trzech miesięcy na rejestrację. I już. Nie ufam jeszcze, więc przeglądam Internet. Faktycznie, są nawet gotowe wzory statutów. No to już.
[srodtytul]Miłe złego początki[/srodtytul]
Mamy szczęście. Udaje się nam namówić piętnaście (skądinąd dość zabieganych osób) by zgromadziły się w jednym miejscu, poświęcając półtorej godziny na czytanie statutu, wybór komitetu założycielskiego, zarządu, komisji rewizyjnej i inne niezbędne, a równie pasjonujące czynności. Jak umieszczanie swoich autografów na dwóch egzemplarzach list obecności, z NIP-em, PESEL-em, numerem dowodu, datą urodzenia, adresem zameldowania i czego tam jeszcze od nas chcą. A że osób na zebraniu zjawiło się niespodziewanie znacznie więcej, w dodatku świetnych, młodych, chętnych do działania i zrzeszania się, uskrzydleni radością poświęcamy kolejne godziny na spisywaniu uchwał, sprawozdania z przebiegu walnego (wszystko w dwóch egzemplarzach, oczywiście). Wyprodukowawszy tym samym stertę papierów, podpisanych i parafowanych gdzie tylko się da - to drugie już na wszelki wypadek - wciąż na skrzydłach radości pędzimy do sądu. Pędzić i tak musimy, bo rejestracja nastąpić ma w ciągu tygodnia od zebrania założycielskiego. Nie ma łatwo. Chcieliście się zrzeszać, to pokażcie, że naprawdę wam zależy. Biegiem do sądu.
[srodtytul] Bieg z przeszkodami [/srodtytul]