Serwis zamieścił przeklejoną wprost z komunikatu prasowego informację o prezentacji przedstawionej na III Kongresie Relacji Inwestorskich Spółek Giełdowych. Rutynowo zacząłem sprawdzać, czy tytuł ma pokrycie w treści, a zwłaszcza w zamieszczonych wykresach ilustrujących wyniki badania przeprowadzonego przez jedną z agencji PR. Na stronach Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych odszukałem prezentację.
Z wykresu zatytułowanego „Źródła informacji o spółce" wynika, że blisko 63 proc. ankietowanych dziennikarzy „często", a kolejne 30 proc. „bardzo często" korzysta ze źródła określonego jako „analitycy". Z innego wykresu – „Ocena wiarygodności poszczególnych źródeł informacji" – wynika, że analitycy to dla mediów „najbardziej wiarygodne źródło informacji". Tytuł był więc spójny z treścią. I w tym momencie się zasmuciłem, bo moim zdaniem fałszywy przekaz poszedł w świat.
W tym, że dziennikarze kontaktują się z analitykami, nie ma nic złego. Ale uznawanie osób, których zawód polega na przetwarzaniu informacji i przedstawianiu swojej opinii o tych informacjach, a także na przygotowywaniu prognoz, za źródło informacji o spółce jest nieporozumieniem.
Dla dziennikarzy analityk powinien być źródłem opinii o spółce czy danej branży. Przez lata pracy nauczyłem się krytycznie podchodzić do ocen przedstawianych przez analityków. To, co myślą, jest bez wątpienia ważne. Ostateczne efekty ich pracy – rekomendacja i wycena akcji – bywają istotne dla zachowania się kursu papierów tych czy innych akcji na giełdzie. Ceniony przez rynek analityk albo analityk pracujący w renomowanym banku, podnosząc lub obniżając rekomendację lub wycenę, może spowodować istotne zmiany na rynku akcji nawet największych spółek.