Mniemam, że praktyka ta wzbudza podobne odczucia u wielu rodaków. Szczere emocje tego rodzaju dostrzegam m.in. wśród moich studentów.
Emocji tych w najmniejszym stopniu nie podzielam. Po pierwsze, kolejne transze rzekomej pomocy adresowanej do Grecji są w istocie pożyczkami. Co więcej, są to pożyczki o stosunkowo wysokim oprocentowaniu.
Grecy nie dostają prezentów.
Po drugie, jest wątpliwe, czy owa pomoc w ogóle fizycznie trafia do Grecji. Kraj ten potrzebuje jej tylko po to, by móc regulować bieżące zobowiązania wobec banków i innych finansowych inwestorów zagranicznych. Wyobrażam sobie, że pomoc dla Grecji (Portugalii, Irlandii itd.), świadczona np. w ramach europejskiego mechanizmu stabilności finansowej, trafia bezpośrednio na konta wierzycieli – komercyjnych banków francuskich i niemieckich. W istocie jest to pomoc ratująca owe banki. Rządy Niemiec i Francji nie tyle pomagają Grecji, ile dbają o przeżycie własnych banków. Gdyby banki te miały się okazać zagrożone upadłością, władze Francji i Niemiec byłyby zmuszone do ich nacjonalizacji. Gwałtownie zwiększyłoby to poziom ich własnych długów publicznych.
Po trzecie, Grecja (i inne kraje strefy euro mające obecnie problemy) jest tyleż sprawcą swoich nieszczęść, co i ofiarą sił, nad którymi nie miała kontroli. Za jej położenie współodpowiedzialne są bezpośrednio banki i inne instytucje finansowe Niemiec, Francji i W. Brytanii. Zaślepione żądzą zysku, żyrowały kredyty płynące do Grecji, Irlandii itp., nie zachowując niezbędnej ostrożności. Pośrednio odpowiedzialność ponoszą politycy, którzy przeforsowali realizację niedowarzonego projektu euro.