Tymczasem plan powiódł się w połowie –według ostatniego spisu rolnego, którego wyniki wciąż są jeszcze opracowywane, ale już zaskakują, liczba pracujących na wsi wzrosła, i to solidnie, bo o 13 proc. Ale liczba gospodarstw spadła, wzrósł także ich przeciętny areał.

Skąd ten fenomen? Trochę z meandrów statystyki, bo rolnictwo z poprzedniego spisu z 2002 r. i obecnego, przeprowadzonego w 2010 r., to dwa różne światy, przede wszystkim dzięki Unii Europejskiej. Dziś np. można mieszkać na wsi i być rolnikiem, który dostaje dotację nie za uprawianie ziemi, ale za utrzymywanie jej wstanie gotowości i dbanie o jej dobrostan. Co więcej, same dopłaty i inne unijne programy dla wsi sprawiają, że trafia tam coraz więcej pieniędzy. Oczywiście dysproporcje w dochodach pomiędzy miastem a wsią są wciąż ogromne, ale rolnicy przestali być grupą społeczną z definicji uznawaną za mniej zarabiającą.

 

Kryzys i trudna sytuacja na rynku pracy zahamowała migrację do miast. Kolejny zastrzyk ludzi przyniosły powroty z zagranicy tych, którzy próbowali swoich sił w Wielkiej Brytanii czy Irlandii. Dla nich rodzina na wsi i ubezpieczenie w KRUS stanowią atrakcyjną alternatywę wobec drogich miast. Wieś staje się więc też buforem, przechowującym tych, którzy nie mogą znaleźć się gdzie indziej. Jeśli jednak oprócz tego staje się miejscem nowoczesnej i efektywnej produkcji, to cała reszta jest tylko statystycznym zamieszaniem.