Ale czy to jest powód do rozpaczy? Z pewnością nie. Dopóki w europejskie drzwi nie zapuka recesja, nie ma powodów do obaw, a już na pewno czarnowidztwa powinni się pozbyć przedsiębiorcy. Wystarczy popatrzeć na wrześniowe dane dotyczące sprzedaży w przemyśle czy poziom wymiany handlowej - wbrew przewidywaniom analityków - ciągle nie jest tak źle. W tej sytuacji dziwne wydają się ostatnie wyniki badań firmy doradczej Deloitte, świadczące o drastycznym spadku optymizmu prezesów polskich firm. Tym bardziej że tak naprawdę - co zresztą sami przyznają - nie odczuwają oni jeszcze skutków kryzysu.
Skąd więc ten pesymizm? Myślę, że powtarzane od kilku tygodni groźby znacznego spowolnienia na skutek kryzysu finansowego w strefie euro zaczęły odnosić skutek. Skoro wszyscy mówią, że będzie źle, to w końcu tak się stanie. Tyle tylko, że zdaniem analityków, źle miało już być tuż po wakacjach. Tymczasem mamy jesień i widmo spowolnienia jakoś nas nie dosięga.
Może więc warto oceniać sytuację na własnej skórze, a nie po tym, co komu się wydaje. Przypomnijmy, że w 2009 roku byliśmy zieloną wyspą tylko dlatego, iż nie uwierzyliśmy, że może nas coś złego spotkać. A przecież wówczas sytuacja na świecie była dużo gorsza. Teraz mamy wprawdzie kilku potencjalnych bankrutów w strefie euro, ale tak inwestorzy, jak i banki posiadający papiery krajów z problemami, mieli kilka miesięcy, aby na to, co nieuniknione, się przygotować i sądzę, że to zrobili. Ostrożność jest zalecana, ale od paniki trzymajmy się z daleka.