Widmo utraty płynności zawisło nad jego wieloma uczestnikami, łącznie z tymi największymi.
Dobrze jest uświadomić sobie, o co idzie gra. Budownictwo jest trzecim co do ważności sektorem gospodarki. Jego udział w PKB to niemal 8 proc., daje ok. 9 proc. zatrudnienia. Zaangażowanie sektora bankowego w finansowanie budownictwa to ponad 62 mld zł. Ocena finansowej perspektywy budownictwa jest negatywna, więc banki ograniczają finansowanie i radykalnie skracają okresy gwarancji. W tej sytuacji nietrudno o panikę i o efekt domina.
W latach 2010–2012 nastąpił spadek liczby podmiotów w sektorze o ponad 7 proc. W pierwszej połowie 2012 r. upadło ponad 150 firm. Niedawno Polimex-Mostostal, gigant na naszym rynku, w ostatniej chwili przed koniecznością ogłoszenia upadłości osiągnął porozumienie z wierzycielami, które daje mu cztery miesiące na odzyskanie równowagi finansowej.
Dobrze jest uświadomić sobie, że niezależnie od makroekonomicznych konsekwencji skurczenia się sektora (przede wszystkim wpływu na wzrost PKB, poziom bezrobocia czy eksport usług budowlanych) po ewentualnym upadku takich firm jak Polimex nie da się odtworzyć. A to oznacza, że nie będzie u nas krajowych wykonawców wielkich projektów infrastrukturalnych czy inwestycji przemysłowych (np. w energetyce).
Kiedy w podobnej sytuacji znalazł się amerykański przemysł samochodowy, rząd federalny podjął szybką interwencję. Nie ograniczył się do gwarancji kredytowych i masowych zamówień rządowych, ale posunął się do czasowego przejęcia przez rząd większościowych udziałów w General Motors.