Swoje projekty zakończyły porty w Gdańsku, Wrocławiu, Modlinie czy Lublinie. Trwają prace w Krakowie, Bydgoszczy i Poznaniu.

Przed zarządzającymi lotniskami stoi niezwykle trudne zadanie: muszą myśleć o inwestycjach w branży szczególnie wrażliwej na to, co dzieje się w gospodarce. Obecne inwestycje w wielu przypadkach zostały zaplanowane jeszcze przed globalnym kryzysem. Szczęśliwie udało się je w dużej mierze sfinalizować przed nadchodzącym – co sygnalizują kolejne dane, a wielu ekonomistów wieszczy od dawna – spowolnieniem w gospodarce Polski.

Teraz muszą się zmierzyć z kolejnym problemem: obsługą kredytów. Pod koniec maja kolejny kredyt, który pozwolił uregulować dotychczasowe zobowiązania, dostało lotnisko w Szczecinie-Goleniowie. Jednak długo nie da się funkcjonować, biorąc nowe kredyty na spłatę starych.

Dłuższe perspektywy są obiecujące: według Urzędu Lotnictwa Cywilnego ruch w Polsce do 2035 r. ma wzrosnąć nawet czterokrotnie. Ale na krótszą metę jest gorzej. Bo kryzys coraz bardziej zagląda w oczy liniom lotniczym. I choć na razie tną koszty, to w końcu mogą być zmuszone do podniesienia cen biletów. Co może skutkować spadkiem ruchu. I rykoszetem uderzyć w porty regionalne, których klienci to w znacznej mierze osoby lecące na Okęcie, by stąd kontynuować podróż.

A to nie wszystko. Wystarczy spojrzeć na okolice lotniska w Gdańsku – gdzie każdy skrawek wolnego miejsca, obojętnie, czy jest to kawałek trawnika, czy teren pobliskiej stacji benzynowej – zastawiony jest samochodami. Inwestycje w same terminale i pasy to mało. Teraz potrzebny jest jeszcze lifting otoczenia.