Czwartkowa decyzja o skupie rządowych obligacji z rynku finansowego pokazuje, że frankfurcka instytucja przyjdzie z odsieczą pogrążonym w kryzysie krajom południa Europy, gdy te skorzystają z pomocy funduszy ratunkowych strefy euro. Warunkiem ma być przeprowadzenie reform uzgodnionych z Brukselą i Frankfurtem.
Jednak tu może pojawić się kłopot, bo zazwyczaj wiążą się one z cięciem wydatków, a to zmniejsza szanse na tak pożądane dziś gospodarcze odbicie. Zresztą wczoraj EBC przedstawił gorsze prognozy dla strefy euro. Gdyby ktoś chciał być złośliwy, mógłby powiedzieć, że EBC stawia warunki potencjalnym bankrutom, a nie stawiał ich bankom, gdy pożyczał im w sumie bilion euro.
Działanie instytucji kierowanej przez Mario Draghiego trzeba traktować jako próbę zwiększenia kontroli nad kryzysem zadłużeniowym w Europie i zmniejszenia niepewności na rynkach, choć pojawią się pewnie wątpliwości, czy Draghi działa zgodnie z mandatem centralnego bankiera eurolandu.
Kluczowa pozostaje kwestia zaufania. Jeśli rynki uznają, że EBC jest takim samym bankiem centralnym dla Hiszpanii i Włoch jak Bank of England dla Wielkiej Brytanii, to wtedy koszty pożyczania pieniędzy przez Madryt i Rzym mogą się obniżyć trwale.
Ale, jak pokazuje historia obecnego kryzysu, działania bankierów centralnych nie zawsze wystarczają - to już przecież kolejny pomysł na ratowanie eurolandu. Dlatego tym razem trzeba mieć nadzieję, że politycy się w końcu opamiętają i zaczną działać z większą determinacją. Bo na razie znów dostali od EBC trochę czasu. Pytanie, na jak długo starczy nadziei wyrażonych wczoraj we wzroście giełdowych indeksów. Jedno jest pewne, to nie ostatni zakręt, na którym znalazła się Europa.