Argumentacja sprowadza się do tego, że gdy ludzie widzą swoją przyszłość w ciemnych barwach, to zwiększają oszczędności, a ograniczają wydatki. Firmy są zmuszone do zmniejszenia produkcji, a w dalszej kolejności zatrudnienia. W ten sposób ziszczają się obawy, które początkowo mogły nie być uzasadnione. Ostatecznie – jak zauważył Franklin Delano Roosevelt - jedynym, czego powinniśmy się obawiać, są nasze obawy.
Ekonomiści, za Johnem Keynesem, mówią w tym kontekście o „zwierzęcych instynktach" jako sile wyjaśniającej występowanie cyklu koniunkturalnego. Dekoniunktura to nic innego, jak samonapędzająca się spirala pesymizmu. Jak ją przerwać?
Cytowany na wstępie socjolog sugeruje, że media, politycy i ekonomiści powinni po prostu przestać tę spiralę nakręcać, czyli przestać ludzi straszyć. Znów, trudno tę receptę odrzucić, ale jeszcze trudniej ją zastosować. W praktyce bowiem byłoby to zaklinanie rzeczywistości.
Nawet jeśli spirale pesymizmu to nic innego, jak społeczne histerie, nie znaczy to, że nie mają żadnych podstaw. Na ogół zapoczątkowują je jakieś zdarzenia, a media, politycy i ekonomiści nie mogą tych przyczyn przemilczeć. Mogą komentować je w uspokajającym tonie, ale granica między takim dodawaniem otuchy a propagandą sukcesu i stosowanym na masową skalę białym kłamstwem jest cienka.
Dlatego w praktyce ekonomiści rekomendują inną metodę przerywania spirali pesymizmu: neutralizację faktów, które ją napędzają. Proponują na przykład, aby rządy zrekompensowały własną rozrzutnością spowodowany strachem spadek wydatków sektora prywatnego. Albo przekonują, że banki centralne powinny ciąć stopy procentowe, aby zniechęcić ludzi i firmy do oszczędzania, a zachęcić do pożyczania i wydawania. Argument, że oszczędność nie jest wadą, tylko cnotą, a odłożone pieniądze trafiają do banków i funduszy, stając się podstawą inwestycji, zbywają ostrzeżeniem, że taka transformacja oszczędności w inwestycje zbyt długo trwa.