Polska Agencja Prasowa podała w czwartek, że dotarła do fragmentów słynnego raportu na temat funkcjonowania systemu emerytalnego i znalazła tam informację, że bez wprowadzenia w Polsce otwartych funduszy emerytalnych dług publiczny, według metodologii UE, na koniec 2012 r. wynosiłby 38,1 proc. PKB, a nie 55,6 proc.
Jest to oczywiście argument przemawiający przeciwko istnieniu OFE. Całkiem przekonujący, pod warunkiem, że pominiemy kilka istotnych aspektów, a przede wszystkim zapomnimy o głównym powodzie przeprowadzonej reformy emerytalnej. A był nim fakt, że finanse publiczne nie były w stanie udźwignąć kosztów poprzedniego systemu emerytalnego. W tamtym systemie tzw. stopa zastąpienia, czyli wysokość świadczenia w stosunku do ostatniej płacy przed osiągnięciem wieku emerytalnego, sięgała 80 proc. Podstawowym celem tamtej reformy było zmniejszenie jej to poziomu podobnego jak w innych krajach europejskich, bo inaczej koszty świadczeń rozsadziłyby w przyszłości budżet.
Ale mając świadomość, że społeczeństwo nie zgodzi się na tak drastyczną obniżkę przyszłych świadczeń, autorzy reformy wymyślili wprowadzenie do systemy OFE. Miraż ogromnych zysków, które miały one osiągać zapewniając emerytom dostatnią starość, miał osłodzić obniżkę przyszłych świadczeń wypłacanych z państwowego ZUS. Same OFE zresztą chętnie sprzedawały tę wizję, żeby pozyskać jak najwięcej klientów – pewnie niektórzy jeszcze pamiętają reklamy z radosnymi emerytami na tropikalnych wakacjach.
Dlatego oczekuję, że jeśli rząd teraz sięga po argumenty „co by było gdyby", to niech przedstawi też wyliczenia, jaki byłby deficyt finansów bez zmiany systemu emerytalnego w 1999 r. A najlepiej niech poda jeszcze kilka symulacji, m.in. jaki byłby jego poziom, gdyby zgodnie z założeniami reformy uprzywilejowane grupy zawodowe, takie jak policjanci, górnicy, rolnicy i wiele innych zostały włączone do powszechnego systemu emerytalnego, co znacznie zmniejszyłoby kwoty przekazywane z budżetu do FUS.
Jeżeli takich wyliczeń w długo oczekiwanym raporcie nie ma, to lepiej od razu wyrzucić go do kosza. Chyba że wychodzi się ze znanego w polskiej polityce i chyba coraz popularniejszego założenia, że „ciemny lud i tak to kupi".