Prezes PIR o Inwestycjach Polskich

Od uruchomienia spółki do rozpoczęcia pierwszej inwestycji upłynie mniej więcej dziewięć miesięcy. To chyba niezły wynik – mówi Mariusz Grendowicz, prezes spółki Polskie Inwestycje Rozwojowe w rozmowie z Pawłem Czuryło i Karolem Manysem.

Publikacja: 12.12.2013 09:30

Prezes PIR o Inwestycjach Polskich

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski Krzysztof Skłodowski

PIR to już okrzepła spółka?

- Od zarejestrowania, czyli od 19 czerwca, wykonaliśmy ogromna pracę. PIR zaczynał przecież od zera. Nie mieliśmy dosłownie nic.  Trzeba było zacząć od zakładania skrzynek mailowych , kupowania telefonów, biurek i komputerów. Było pioniersko. Jak w klasycznym strat-upie. Żeby zatrudnić pierwszą osobę, sam musiałem dokonać zgłoszenia do ZUS. Ale w tej chwili mamy już zespół 12 niezwykle kompetentnych osób, z czego osiem zajmuje się  praktycznie tylko projektami. Poziom merytoryczny naszej ekipy inwestycyjnej doceniają nawet posłowie opozycji, a to nie jest codzienność w polskiej rzeczywistości.  No więc okrzepliśmy, czego najlepszym dowodem jest liczba projektów, które mamy w opracowaniu.

Kilka dni temu na Państwa stronie internetowej pojawiły się dwa nowe projekty „wstępnie zaakceptowane".  Nie znaleźliśmy nic więcej na ich temat.

- Bo nie mogliście znaleźć. Tak, po projekcie Lotos-Petrobaltic dotyczącym zagospodarowania złoża ropy naftowej B8 na Morzu Bałtyckim, zaakceptowaliśmy już wstępnie dwa kolejne projekty. Nie możemy jednak jeszcze ich zaprezentować, bo na tym etapie nie mamy zgód naszych klientów – sponsorów projektów – na ich ujawnienie. Wszystko wskazuje na to, że niebawem je otrzymamy, co pozwoli na ich przedstawienie. To niezwykle ważne projekty, gdyż testują możliwość zaangażowania PIR w projekty w formule PPP. Prezentacja tych projektów konkurować będzie z kolejnym, którego wstępnej akceptacji jesteśmy, mam nadzieję, bardzo blisko.

Minął rok odkąd premier zapowiedział program Inwestycje Polskie i  wyselekcjonowaliście jeden projekt do realizacji.

- Jak panowie zauważyliście, staramy się mniej mówić a więcej robić. Kilka dni temu mógłbym powiedzieć: w tak krótkim czasie to aż jeden projekt! Ale dziś mogę już mówić: w tak krótkim czasie aż trzy projekty! A nad prawie pięćdziesięcioma innymi intensywnie pracujemy.  Dokładnie 48 analizowanych i 3 wstępnie zaakceptowane projekty w kilka miesięcy od wejścia pierwszej osoby do pustego pokoju. To mało?!

Jak Panowie wiecie, podpisaliśmy też umowę o współpracy przy wielkim projekcie petrochemicznym Grup Lotos i Azoty, na mocy której wspierać będziemy sponsorów projektu przy jego strukturyzacji kontraktowej i finansowej. Jeśli odnieść to do instytucji podobnych do PIR, trzeba mieć świadomość, że zazwyczaj ten czas jest o wiele dłuższy. W funduszach infrastrukturalnych jakim poniekąd jest nasza spółka od decyzji o założeniu biura do pierwszych decyzji mija około półtora roku. Przy czym nie mówimy tu o funduszach, które tak jak my, tworzy się od zera. A u nas od uruchomienia spółki do rozpoczęcia pierwszej inwestycji upłynie mniej więcej 9 miesięcy. To chyba nie jest zły wynik.  Osobom, które nie wiedzą, jak wygląda proces inwestycyjny wydaje się, że to wolne tempo. Specjaliści wiedzą, że to tempo zawrotne.

Dwa nowe projekty, o których mówiliśmy to konkretne umowy czy listy intencyjne?

- To będzie o wiele więcej, niż wstępne oględziny. Nie będą to oczywiście jeszcze wiążące umowy inwestycyjne, lecz porozumienia dotyczące wykonalnych projektów w oparciu o konkretne ustalenia odnośnie roli PIR, skali jego zaangażowania oraz modelu biznesowego projektów. Jednym słowem, tak jak w przypadku złoża B8, projekty których realizacja z udziałem PIR wydaje się wielce prawdopodobna. Choć docelowo chciałbym doprowadzić do sytuacji, że transakcjami będziemy się chwalić na etapie podpisania umowy inwestycyjnej. To bardziej przystaje do międzynarodowych standardów. To, że teraz pokazujemy je nieco wcześniej, związane jest wyłącznie z dużym zainteresowaniem naszą spółką.

Chyba pan się temu nie dziwi?

- Nie, ale to czasem przeszkadza.

Zdradzi pan, jacy partnerzy są po drugiej stronie w przypadku tych projektów, które finalizujecie?

- W pierwszym mówimy o klasycznym partnerstwie publiczno-prywatnym. W drugim na razie współpracujemy z partnerem samorządowym, ale mamy nadzieję, że finalnie to również będzie PPP, w które wejdziemy, jako partner strony publicznej, w trzecim przypadku mówimy o transakcji, która jest całkowicie prywatna i oparta o rynek.

Jak odpowie pan krytykom, którzy twierdzą, że firmy, którym pomagacie i tak by projekty zaczęły, bo bez waszego zaangażowania też zebrałyby pieniądze?

- Odsyłam do Lotosu i Petrobalticu. Myślę, że opowiedzą czy bez naszego zaangażowania udałoby się na tyle uwiarygodnić ich projekt, by zgromadzić finansowanie. Z naszym udziałem to się stało możliwe. Krytykom mogę też poradzić kontakt z pozostałymi naszymi partnerami. Zwracam  uwagę, że dzięki naszemu zaangażowaniu zdobyć można nie tylko finansowanie w postaci wkładu gotówki, której przy wielu projektach brakuje, ale także partnera, z którym można się podzielić ryzykiem. PIR uwiarygadnia także projekty i powoduje, że transakcja jest postrzegana przez instytucje bankowe jako bezpieczniejsze.

Nie boi się pan, że zostały rozbudzone zbyt duże nadzieje związane z PIR i Inwestycjami Polskimi? Nie jesteście w stanie stać się lekarstwem na wszystkie bolączki rozwoju infrastruktury.

- Nie jesteśmy lekarstwem. Przypominam: PIR nie ma swoich projektów. Pracujemy nad pomysłami naszych klientów. Po drugie – w żadnym z 48 projektów, którymi się obecnie zajmujemy nie stanowimy wąskiego gardła, a więc nie spowalniamy projektu. Projekty realizujemy tak szybko jak dynamika projektu to umożliwia. Od początku również mówię, że będziemy w stanie zrealizować ok. 20 proc. tego, co do nas trafia. A więc w optymistycznym wariancie możemy przyjąć, że spośród 48 projektów, które analizujemy w ich obecnej formie, ostatecznie zrealizujemy 9. Przy czym nie oznacza to, że pozostałe odrzucimy. Nigdy nie udzielamy partnerom odpowiedzi na zasadzie „tak" lub „nie". Nad wieloma projektami trzeba po prostu popracować, byśmy mogli się w nie zaangażować. Co bardzo ważne: wobec wielu naszych partnerów, zwłaszcza samorządów, staramy się pełnić rolę edukacyjną – tłumaczymy precyzyjnie, co należy zrobić, by ich projekty miały szansę, by mogły być przez PIR zaakceptowane, a przez to uczynione „bankowalnymi".  Tak rozumiemy także naszą rolę: jako instytucji inspirującej inwestycje i uczącej jak doprowadzić do ich realizacji.

Przy staraniach o wasze wsparcie nie spotyka się pan z naciskami politycznymi?

- Apolityczność decyzji to jedna z kluczowych zasad instytucji takich jak PIR.  Ktoś może zadzwonić i powiedzieć: zależy mi, by taki czy inny projekt został zrealizowany, jako pierwszy. Ale tak jak powiedziałem, nigdzie nie stanowimy wąskiego gardła. Nie mamy możliwości przyspieszania czy opóźniania czegokolwiek więc jakiekolwiek naciski i tak nie mają sensu.

Ale można zasugerować: zajmijcie się tym, a nie innym projektem.

- Każdy projekt, który jest przez PIR zaakceptowany musi spełnić kryteria naszej polityki inwestycyjnej. Nie ma tu szans na decyzje czysto polityczne. Rynki finansowe rządzą się twardymi zasadami – albo coś jest „bankowalne" albo nie.

A jak układają się pana relacje z ministrem skarbu? Z początku między panami zaiskrzyło...

- Układają się znakomicie. Decyzje dotyczące spółki zapadają bez zwłoki. Trochę czasu zajęło nam co prawda nauczenie się siebie wzajemnie, ale w polskich warunkach PIR jest czymś bez precedensu więc potrzebowaliśmy czasu, by się dotrzeć. W tej chwili poziom zrozumienia po obu stronach jest  wystarczający.

Przed sprzedażą BGŻ mówiło się, że mógłby się w to zaangażować PIR. To byłoby możliwe?

- W świetle naszej polityki inwestycyjnej nie. Koncentrujemy się wyłącznie na kilku konkretnych obszarach związanych z infrastrukturą.

To można zmienić...

- Pomysłodawcy PIR od początku zakładali, że nie będzie to instrument do realizowania dowolnych przedsięwzięć. Teoretycznie można sobie oczywiście wyobrazić sytuację, że priorytety zostaną zmienione, ale wątpię, by ktoś się na to zdecydował.

A pan by się zdecydował na zaangażowanie w BGŻ?

- Powiem to, jako bankowiec: mam jedną generalną refleksję. Przez 20 lat Polska postrzegana była przez wiele podmiotów, w tym również banki, jako rynek, na którym szybko można zrobić krociowe zyski.  Ale rzeczywistość okazuje się bardziej złożona. I ma to miejsce nie tylko w sektorze bankowym. Okazuje się, że nie można tu już tak szybko odnieść wielkiego sukcesu za pomocą prostych narzędzi. Stąd pewne natężenie decyzji o wycofywaniu się przez niektóre podmioty z Polski. Nasz kraj zaczyna być postrzegany, jako trudny rynek. Ale to wyraz normalizacji sytuacji, bo oznacza, że trzeba nas traktować podobnie jak Niemcy, Francję czy Wielką Brytanię. Tracimy zainteresowanie części inwestorów zainteresowanych rynkami wschodzącymi, ale Polska zaczyna zyskiwać opinię stabilnego, a nawet trochę nudnego kraju. W postrzeganiu inwestorów nastąpiło takie przewartościowanie, że zaczynamy być przez nich postrzegani, jako normalna gospodarka.

Pytają pana o OFE?

- Nie pytają, bo nie jestem stroną w tym procesie. Dla kogoś, kto ma plany zrealizowania elektrowni czy spalarni śmieci istnienie OFE tak naprawdę nie ma większego znaczenia.

Dla programu Inwestycje Polskie nie ma znaczenia, że inwestorzy mogą stracić zaufanie z powodu niestabilności prawa?

- Inwestowanie w infrastrukturę jest oczywiście rodzajem terminowego kontraktu zawieranego z państwem i inwestorzy chcą mieć pewność, że państwo nie zmieni zasad w trakcie gry. To, co dzieje się z OFE jest naturalnie jakimś sygnałem, ale bezpośredniego przełożenia na inwestycje w infrastrukturę nie ma. Na szczęście w wielu sektorach gospodarki od wielu lat zasady nie są zmieniane.

Na jakim etapie będzie program Inwestycje Polskie za rok?

- Mam nadzieję, że będziemy w stanie zaprezentować kilka domkniętych finansowo transakcji. I kolejne w opracowaniu. PIR  na pewno będzie zaś instytucją, która zajmuje istotne miejsce na mapie inwestycji infrastrukturalnych.

CV

Mariusz Grendowicz jest szefem Polskich Inwestycji Rozwojowych od marca 2013 roku. Wcześniej był m.in. prezesem BRE Banku i wiceprezesem Banku BPH. Karierę bankową zaczynał w Londynie, gdzie pracował m.in. w Citibanku. Studiował na Uniwersytecie Gdańskim oraz w Wielkiej Brytanii.

PIR to już okrzepła spółka?

- Od zarejestrowania, czyli od 19 czerwca, wykonaliśmy ogromna pracę. PIR zaczynał przecież od zera. Nie mieliśmy dosłownie nic.  Trzeba było zacząć od zakładania skrzynek mailowych , kupowania telefonów, biurek i komputerów. Było pioniersko. Jak w klasycznym strat-upie. Żeby zatrudnić pierwszą osobę, sam musiałem dokonać zgłoszenia do ZUS. Ale w tej chwili mamy już zespół 12 niezwykle kompetentnych osób, z czego osiem zajmuje się  praktycznie tylko projektami. Poziom merytoryczny naszej ekipy inwestycyjnej doceniają nawet posłowie opozycji, a to nie jest codzienność w polskiej rzeczywistości.  No więc okrzepliśmy, czego najlepszym dowodem jest liczba projektów, które mamy w opracowaniu.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację