Oglądanie filmu w takim miejscu traci swój magiczny urok. Dlatego wcale nie uważam, że małe kina przeżywają odrodzenie wyłącznie dzięki publicznym dotacjom. Owszem, dzięki temu są dla widzów tańsze, a to, jak dowodzą rozmaite badania, jest w Polsce nie bez znaczenia.
Ale też cały system wielkich sieci trochę się już chyba w windowaniu cen zapędził. Widza nie musi interesować, że sieć kinowa zawyża ceny małej butelki wody do kilku złotych, równocześnie zabraniając wniesienia na salę własnej, kupionej za złotówkę, „bo musi się rozwijać". Po to, by mogły powstawać nowe kosmiczne centra kinowe, w tych już istniejących wyciąga nam się z kieszeni coraz więcej pieniędzy: przyzwyczajając do wnoszenia na salę kupowanych w niej przekąsek, windując ceny biletów, dorzucając do nich sterty niepotrzebnych reklamówek i w nieskończoność wydłużając emisje reklam.
W rezultacie nadające głównie kasowe hity sieci kinowe się rozrastały, a małe kina pozostały bez szans na konkurowanie z nimi i zaczęły powoli znikać. W świecie multipleksów firmy na wyścigi rezerwowały powierzchnie w nowo powstałych centrach handlowych i zaczęło dochodzić do absurdów: w liczącym 140 tys. mieszkańców Rybniku niecały kilometr od siebie rezydują Multikino (w Focus Mall) i Cinema City (w Rybnik Plaza).
To, że małe kina zaczynają odżywać i zabierać gigantom udziały w rynku, to nie tylko kwestia cen, ale i efekt zmęczenia głośnymi i kolorowymi molochami. Wielkie sieci (zwłaszcza te notowane na giełdzie) muszą wciąż szukać sposobu na rozwijanie się i zwiększanie wpływów i zysków. To widzowie decydują jednak, czy chcą, by działo się to trochę ich kosztem.