Żadna władza nie wytrzyma bezrobocia i biedy. Częścią propagandy Kremla jest rozwój gospodarczy. Krym został w dużej mierze kupiony perspektywą lepszego życia lokalnej ludności. Rosyjski niedźwiedź od lat tuczony jest wpływami z eksportu drogiej ropy, leżącej u podstaw sukcesu politycznego rosyjskiego prezydenta. Bez nich Putin mógłby upaść tak szybko jak ZSRR, w którym wobec załamania cen produkcja ropy spadła o połowę. W konsekwencji źródło finansowania nie tylko rozbuchanych struktur militarnych, ale także całej gospodarki będącej na garnuszku sektora energetycznego, wyschło.
Wystarczy zatem mocno obniżyć ceny ropy, powiedzmy do 50 dolarów za baryłkę, aby pozbawić Moskwę marzeń o strefach wpływów.
Brzmi prosto, trudniej to osiągnąć. Stany Zjednoczone dzięki rewolucji łupkowej już w tym roku mogą się stać największym producentem ropy na świecie. W przyszłym roku będą produkować prawdopodobnie ponad 12 milionów baryłek dziennie. Mimo takich perspektyw cena ropy utrzymuje się powyżej 100 dolarów za baryłkę.
Aby zejść choćby do poziomu 70 dolarów, trzeba by zwiększyć podaż o przynajmniej 3 mln baryłek dziennie. Możliwe? Teoretycznie tak. USA przy zwiększonym wysiłku mogłyby dołożyć do 0,5 mln baryłek, Arabia Saudyjska ma moce spokojnie na 1,5 mln, zniesienie sankcji nałożonych na Iran zapewniłoby kolejny milion więcej.
Jednak ani Arabia Saudyjska, ani Iran nie są zainteresowane gwałtownym spadkiem ceny ropy. Do tego kraje te są do siebie wrogo nastawione i jakakolwiek ich współpraca z Zachodem wydaje się nierealna. Nie wspominając o tym, że w USA do łagodzenia irańskich sankcji podchodzi się niezwykle ostrożnie.