Deflacja w Polsce bardziej cieszy, niż martwi

Jeśli deflacja powszechnie uchodzi dziś za większe zagrożenie dla stabilności gospodarczej, niż inflacja, to tylko z powodu zadłużenia współczesnych społeczeństw i rządów.

Publikacja: 01.12.2014 13:45

Deflacja w Polsce bardziej cieszy, niż martwi

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Argument ten jest bardzo rzadko podnoszony przez tych ekonomistów, polityków i publicystów, którzy uparcie apelują do gremiów decydujących o polityce pieniężnej, aby jak najszybciej ją poluzowały w celu przeciwdziałania deflacji. Pod presją jest w szczególności Rada Prezesów Europejskiego Banku Centralnego, ale polska Rady Polityki Pieniężnej również.

Zwolennicy luźnej polityki pieniężnej, zwani pieszczotliwie gołębiami, argumentują zwykle, że deflacja jest dla gospodarki zabójcza, bo sprawia, że konsumenci odkładają zakupy na później, gdy będzie taniej. Malejący popyt konsumpcyjny prowadzi do dalszego spadku cen. Firmy, które mogłyby zachować rentowność tnąc płace, nie mogą tego zrobić ze względu na opór pracowników, więc muszą ciąż zatrudnienie. A rosnące bezrobocie schładza popyt konsumpcyjny jeszcze bardziej. Powstaje więc deflacyjna spirala, którą bardzo trudno jest powstrzymać.

Niedawno słyszałem w radio ekonomistę, który tak właśnie tłumaczył, dlaczego w jego ocenie RPP powinna jeszcze obniżyć stopy procentowe. Chwilę potem został zapytany, dlaczego konsumenci - jak się zdaje - nie dostrzegają spadku cen w sklepach. Odparł, że Polacy ze swoją skłonnością do narzekania nie są w stanie przyznać przed sobą, że coś potaniało. Szkoda, że prowadząca audycję nie zapytała go jeszcze, jak potrafi łączyć te sprzeczne tezy. Bo przecież jeśli konsumenci nie są w stanie odczuć spadku cen, to spirala deflacyjna Polsce nie grozi.

Ta niekonsekwencja jest wśród gołębi powszechna. Dzisiejsza niewrażliwość konsumentów na deflację bądź ryzyko deflacji (w większości krajów Europy ceny rosną, tyle że coraz wolniej) nie jest bowiem wcale polską specyfiką i ma zupełnie inną przyczynę, niż polskie malkontenctwo. Tą przyczyną jest ludzka racjonalność (nawet jeśli ograniczona), czyli ta sama cecha, która - w teorii - sprawia, że deflacja przeradza się w spiralę deflacyjną. Po prostu racjonalny człowiek nie reaguje automatycznie na każdy spadek cen odwlekaniem zakupów. Potrafi rozróżnić, z czego ów spadek cen wynika. Widzi np. związek między taniejącymi jabłkami a rosyjskim embargiem na ich import. I raczej wykorzysta ten fakt, żeby zrobić w tym roku więcej przetworów, czyli zwiększy popyt, zamiast go zmniejszyć.

Krótko mówiąc, deflacja deflacji nie jest równa. Jeśli ceny maleją z powodu taniejących surowców lub płodów rolnych, albo z powodu postępu technologicznego, o żadnej spirali deflacyjnej nie może być mowy. Przeciwnie, jest to dla konsumentów i większości firm bodziec do zwiększenia wydatków konsumpcyjnych i inwestycyjnych. Spirala może teoretycznie wystąpić, jeśli spadek cen jest spowodowany nagłym załamaniem popytu – ale to nie jest dzisiejszy przypadek, z pewnością nie w Polsce.

Zwolennicy łagodnej polityki pieniężnej oczywiście powszechnie o tym wiedzą. Skąd więc cała ta deflacyjna histeria? Ostatnich kilkadziesiąt lat, gdy ucierał się pogląd, że banki centralne powinny utrzymywać inflację w okolicy 2 proc. rocznie, to okres potężnego wzrostu zadłużenia społeczeństw i rządów. Dłużnikom zaś inflacja sprzyja, bo pchając w górę ich płace (albo wpływy podatkowe) zmniejsza ciężar ich zobowiązań. Stąd wydaje się, że inflacja jest nieodzownym elementem zadłużonego świata.

Ten argument na rzecz ekspansywnej polityki pieniężnej można zrozumieć. Ale trudno go otwarcie głosić, bo wówczas staje się jasne, że działania banków centralnych mają charakter redystrybucyjny: nie są dobre bądź złe dla całej gospodarki, tylko dla poszczególnych grup jej uczestników. Walka z deflacją pomaga dłużnikom, ale kosztem oszczędzających. Kto i na jakiej podstawie ma decydować, czyje interesy są dziś ważniejsze?

Argument ten jest bardzo rzadko podnoszony przez tych ekonomistów, polityków i publicystów, którzy uparcie apelują do gremiów decydujących o polityce pieniężnej, aby jak najszybciej ją poluzowały w celu przeciwdziałania deflacji. Pod presją jest w szczególności Rada Prezesów Europejskiego Banku Centralnego, ale polska Rady Polityki Pieniężnej również.

Zwolennicy luźnej polityki pieniężnej, zwani pieszczotliwie gołębiami, argumentują zwykle, że deflacja jest dla gospodarki zabójcza, bo sprawia, że konsumenci odkładają zakupy na później, gdy będzie taniej. Malejący popyt konsumpcyjny prowadzi do dalszego spadku cen. Firmy, które mogłyby zachować rentowność tnąc płace, nie mogą tego zrobić ze względu na opór pracowników, więc muszą ciąż zatrudnienie. A rosnące bezrobocie schładza popyt konsumpcyjny jeszcze bardziej. Powstaje więc deflacyjna spirala, którą bardzo trudno jest powstrzymać.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację