Po latach straszenia Polaków wspólną walutą przez prawicę żadna z liczących się partii politycznych nie postuluje przyjęcia euro. Pan prezydent obiecał więc w swoim inauguracyjnym orędziu w Zgromadzeniu Narodowym dzielnie bronić Polaków przed czymś, co nie istnieje. Owszem, w 2008 r. Donald Tusk ogłosił na forum w Krynicy plan przyjęcia wspólnej waluty, ale miesiąc potem światowy kryzys finansowy tę zapowiedź unieważnił.
Czy mądrze wykorzystujemy narodową walutę?
Politycy wraz z tłumem ekonomistów uznali, że warto zachować złotego jak długo się da, bo elastyczny kurs walutowy (od sierpnia 2008 do lutego 2009 r. złoty stracił aż 40 proc. wartości) pozwala gospodarce niemal automatycznie dostosować się do nowych warunków i, obniżając np. liczone w walucie koszty pracy, łatwiej wyjść z opresji.
Wszystko to prawda – pod warunkiem, że mądrze korzystalibyśmy z narodowej waluty i własnej polityki monetarnej, nie zaniżając ceny pieniądza i nie pokrywając jego emisją wydatków rządu, jak w ostatniej dekadzie. Złoty został jednak przez polityków wykorzystany jak naiwna dziewczyna na dyskotece. Skończyło się eksplozją inflacji, której szczyt 18,4 proc. przypadł na luty 2023 r. W efekcie skumulowana inflacja w dekadzie XII 2015 – XII 2025 przekroczyła 55 proc. I nie da się tego wszystkiego zwalić na Covid i wojnę Putina.
Wyższa inflacja to nie tylko utrata siły nabywczej przez wynagrodzenia, droższy kredyt, niższa zdolność kredytowa i np. dłuższa droga do własnego mieszkania. To przede wszystkim niepewność i mniej inwestycji firm, a w długoterminowym efekcie wolniejszy rozwój gospodarki.
Czy Polska spełnia kryteria wejścia do strefy euro?
Kwestii przyjęcia euro nie ma na stole nie tylko z powodu tchórzostwa partii tworzących obecnie rządzącą koalicję, ale także dlatego, że politycy – od prawej do lewej – wespół w zespół mocno popsuli polskie finanse publiczne. W efekcie nie spełniamy żadnego z kryteriów wejścia do strefy euro.