W kampanii wyborczej wiele się mówi o emocjach, sprawach światopoglądowych, a mało o programach, zwłaszcza dotyczących gospodarki. Ale nie miejmy złudzeń, nawet jeśli nie słychać tego w debacie publicznej, wybory zdecydują o kondycji polskiej przedsiębiorczości.
Od prawie dekady mamy do czynienia z deklaracjami dotyczącymi promocji i wsparcia naszej prywatnej przedsiębiorczości, ale nad krajem krąży przede wszystkim duch „narodowego czempionizmu”. Dla długofalowego rozwoju gospodarki ważne są nie tylko deklarowane priorytety, lecz przede wszystkim ich realizacja. Aby być sprawiedliwym, trzeba pochwalić działania rządu w czasach pandemii, w tym masowe wsparcie finansowe firm. Ale niewątpliwie wiodącym kierunkiem gospodarczej, jak i społecznej polityki aktualnie rządzących jest centralizacja i pasja do wielkich projektów.
Tymczasem prawdziwym kołem zamachowym każdej gospodarki, gwarantem wzrostu i innowacyjności, są małe i średnie przedsiębiorstwa. To trudny i wymagający partner dla rządu. Podobnie jak samorządy, potrafią w niedyplomatyczny sposób domagać się należnych im praw czy narzekać na błędy administracji centralnej. Ale ich niepokorność jest znakiem żywotności i ciągłego głodu rozwoju.
W ostatnich latach mieliśmy próby pominięcia czy zastąpienia rozwojowej roli „gospodarczego planktonu” np. poprzez wymuszaną na spółkach państwowych start-upową kreatywność. Totalna klapa modnych kilka lat temu inicjatyw typu venture capital pokazała, że prawdziwej przedsiębiorczości nie da się wymusić ukazem partyjnym.
W ostatnim czasie MŚP znalazły się pod wielką presją. To w nie uderza chaos prawny (30-krotność, Polski Ład, zablokowanie, a dziś ignorowanie rozwojowej roli funduszy z KPO czy likwidacja zryczałtowanej składki ZUS). To one zapłacą za ręczne sterowanie płacą minimalną. Represyjność państwa i nadużywanie prawa nie zachęcają do podejmowania ryzyka inwestycyjnego, co nie pomoże w – i tak trudnym – procesie międzypokoleniowej sukcesji firm.