Janusz Jankowiak: Bilans ryzyk oraz bajki z mchu i paproci

W niskoinflacyjnych reżimach gospodarczych spadek popytu i wyhamowanie dynamiki PKB prowadzi do wygaszania presji inflacyjnej. W reżimach wysokoinflacyjnych – niekoniecznie.

Publikacja: 04.08.2022 03:00

Janusz Jankowiak: Bilans ryzyk oraz bajki z mchu i paproci

Foto: Adobe Stock

Kiedy oceniamy sytuację gospodarczą, gros naszej uwagi skupia się na bardzo krótkim okresie: na roku, najwyżej dwóch latach. Szczególnie w czasach tak wielkiej, jak obecnie niepewności nasz horyzont bardzo się skraca. To zrozumiałe. Tym samym jednak gubimy z pola widzenia zjawiska i procesy strukturalne, które przesądzają o tym, co niedawno ekonomiści z BiS opisali w ważnym artykule o reżimach gospodarczych „nisko” i „wysoko” inflacyjnych (https://www.bis.org/publ/arpdf/ar2022e2.pdf).

A zanurzenie podmiotów gospodarczych w środowisku sprzyjającym wysokiej lub niskiej inflacji jest z kolei zdecydowanie uwarunkowane tym, co dzieje się z gospodarką w długim, a nie w krótkim okresie. Lepiej jest funkcjonować w reżimie nisko- niż wysokoinflacyjnym, o czym – mam nadzieję – nikogo przekonywać specjalnie nie trzeba.

Problemem prognostycznym i przedmiotem sporu wśród ekonomistów pozostaje transmisja uporczywych szoków podażowych na procesy cenowe w gospodarkach, w których rozpoczął się proces autonomicznego spadku zagregowanego popytu. Tutaj decydujący jest systemowy i instytucjonalny kształt gospodarek. W niskoinflacyjnych reżimach gospodarczych spadek popytu i wyhamowanie dynamiki obserwowanego PKB prowadzi do wygaszania presji inflacyjnej. W reżimach wysokoinflacyjnych – już niekoniecznie. I tu scenariusz stagflacji jest znacznie bardziej prawdopodobny.

W USA i w strefie euro dominują reżimy niskoinflacyjne. Tam banki centralne mogą próbować doprowadzić do spadku inflacji bez recesji, o ile tylko zdołają zapobiec odkotwiczeniu oczekiwań inflacyjnych, a równocześnie „nie przesolą” z restrykcyjnością polityki monetarnej. W niektórych krajach UE – w tym niestety w Polsce – dominuje jednak reżim wysokoinflacyjny. Tu antyinflacyjne działania banków i rządów muszą być bardziej zdecydowane.

Inflacja ma się lepiej

Jak zapewnić sobie reżim bardziej przyjazny? Trzeba sobie na niego zapracować. Warto zwrócić uwagę na nowy, relatywnie mało znany raport Banku Światowego o potencjalnym wzroście gospodarczym czterech krajów regionu EŚW właśnie w dłuższym okresie, powyżej pięciu lat (https://www.worldbank.org/pl/news/press-release/2022/07/18/world-bank-poland-growth-potential-could-reach-4-percent-with-reforms-and-investments).

Nas interesuje oczywiście najbardziej oszacowanie potencjału (to szacunek, bo potencjał jest zmienną nieobserwowalną, wyliczaną na bazie luki produktowej) dla polskiej gospodarki. Autorzy raportu szacują, że nasz potencjał w okresie ośmiu najbliższych lat, czyli do roku 2030, spadnie do ok. 2,8% i może być ewentualnie zwiększony nawet do 4%, o ile wdrożone zostaną systemowe i strukturalne zmiany skutecznie podnoszące potencjalne tempo wzrostu PKB. Chodzi głównie o wzrost inwestycji, cyfryzację, wsparcie zasobu siły roboczej i digitalizację podnoszącą produktywność. Taka też powinna więc być ta realnie realizowana, a nie nominalnie deklarowana polityka gospodarcza.

Dopuszczenie do spadku dynamiki potencjału do 2,8% oznacza bowiem, że każdemu tempu wzrostu obserwowanego PKB (bieżącego), które przekracza będzie tę granicę towarzyszyć, musi wzrost presji inflacyjnej w gospodarce. Tymczasem żadnej ze wskazanych w cytowanym artykule ekonomistów BŚ reform podnoszących dynamikę potencjału nie udało się efektywnie wdrożyć w okresie ostatniej dekady. Wyjątkiem było podniesienie wieku emerytalnego w końcowej fazie rządów PO-PSL, co – jak wiadomo – zostało następnie cofnięte przez rząd PiS.

Stąd należy się poważnie liczyć ze spadkiem potencjału do wysokości zbliżonej do szacunków WB, co jest także związane z wygasaniem efektu nadganiania (catching up). Gdyby zaś – jakimś cudem – zdarzył się nam rząd nadzwyczajny, na co najmniej dwie najbliższe kadencje, to i tak dynamika PKB przekraczająca 4% przechodzi już w Polsce trwale do historii. Albo poprawniej: jeśli będzie szybciej, to tylko z podwyższoną inflacją, bo w okresie przejściowym funkcjonować będziemy nadal w reżimie wysokoinflacyjnym, przy szalejącym już wszędzie dookoła pożarze, którego gaszenie pochłonie lwią część rządowego potencjału.

Takie trzeźwiące spojrzenie na długookresowe perspektywy polskiej gospodarki pozwala na powrót do realizmu ze świata bajek i opowieści, w których snuciu specjalizują się politycy.

Ględy i legendy

Tytułem ilustracji jeden tylko przykład z wielu wypowiedzi pana premiera Morawieckiego: „Tyle pieniędzy, ile jest na drogi, szpitale, budynki użyteczności publicznej, baseny – tyle pieniędzy nie było nigdy. To się nie wzięło samo z siebie. To nie jest żaden cud, to zarządzanie finansami publicznymi w sposób, w jaki powinny być zawsze zarządzane. Nasi poprzednicy mówili, że »pieniędzy nie ma i nie będzie«. No i nie było”.

A jak to wygląda w realu? 300 mld zł poza budżetem państwa. Zdewastowana antycykliczna Stabilizacyjna Reguła Wydatkowa. Fundusz antycovidowy, zasilany zaciąganym długiem lub epizodycznymi dochodami niepodatkowymi, z którego finansuje się, co popadnie. Wydatki wojskowe pokrywane z zysku NBP, pochodzącego w lwiej części z różnic kursowych. Bank centralny intensywnie skupujący dług Skarbu Państwa i gwarantowany przez SP. Kompletny bałagan podatkowy. Masywne ingerencje dyskrecjonalnej polityki fiskalnej w przebieg ścieżki inflacyjnej, potęgujące prognostyczny chaos. Budżet państwa, którego nikt nie traktuje poważnie, bo oparty jest na księżycowych założeniach makro, autoryzowanych następnie w ustawie przez rząd, parlament i pana prezydenta. Polityka fiskalna dzielnie wspierająca inflację z pobudek czysto politycznych. Kolejni ministrowie finansów, których nazwisk nie są w stanie bez googlowania przypomnieć sobie analitycy. Wklejanie do dowolnych ustaw zmian w innych ustawach, prowadzących do poważnych skutków fiskalnych. Nieautoryzowana przez beneficjentów rezygnacja rządu z funduszy unijnych. Wielomiliardowe, stopniowo egzekwowane, kary nakładane przez instytucje międzynarodowe na polski rząd, uszczuplające środki na inwestycje, których udział w PKB regularnie spada. Zaiste, to nie jest żaden cud. To tylko opis fragmentu większej całości. Opis prawdziwy, choć przecież dalece niepełny.

Taki sobie garbaty płaskowyż

A przecież w kolejnych miesiącach o propagacji pożaru w naszej gospodarce zmianach przesądzać będą nie tylko ceny nośników energii, paliw i żywności, ale także polityka fiskalna rządu. A ta – jak do tej pory – dzielnie stymuluje wciąż popyt konsumpcyjny. Przy czym warte podkreślenia wydaje się, że już teraz ceny opału wzrosły o 122 proc. r./r. A – jak już doskonale wiemy – czeka nas jeszcze w kolejnych miesiącach i kwartałach horrendalny wzrost cen ciepła, gazu i węgla.

Dlatego nie należy przywiązywać się nadmiernie do ewentualnego spłaszczenia ścieżki inflacyjnej w okresie letnim. Nie będzie to także szczyt inflacji, z którego schodzić będziemy już później stopniowo aż do celu inflacyjnego w roku 2024. Na ścieżce inflacyjnej czekać nas będą jeszcze górki i dołki.

Taki garbaty i pofałdowany kształt ścieżki utrudnia odczytanie intencji RPP. Tym bardziej że z przyczyn pozamerytorycznych RPP działa w niepełnym składzie. Wakaty sejmowe pozostają nieobsadzone, a Senat nie wybierze swojego ostatniego reprezentanta przed wrześniowym posiedzeniem rady. Prowadzić to będzie do tego, że decyzję w sprawie stóp tuż po wakacjach, czyli w ważnym momencie, podejmować będzie nie dziesięciu, ale tylko sześciu członków rady i prezes NBP.

Jest w każdym razie poza dyskusją, że snucie na tym etapie opowieści o rychłych obniżkach stóp procentowych jest nieprofesjonalne i nieuzasadnione.

Inflacja w okresie oddziaływania polityki monetarnej pozostawać będzie ponad górnym przedziałem odchyleń od celu inflacyjnego NBP. A to – bez względu na bilans ryzyk dla wzrostu gospodarczego – oznacza konieczność ograniczania przez bank centralny rozmiarów zagregowanego popytu w gospodarce. Podwyżki stóp procentowych są niezbędne dla zakotwiczenia oczekiwań inflacyjnych. Funkcjonujemy – przypomnę – w niezdrowym środowisku wysokoinflacyjnym.

Ceny żywności i energii przekładać się będą na długookresowe wspieranie wysokiej inflacji w stopniu zdecydowanie niedoszacowanym dziś przez analityków i bank centralny. I będzie to mieć coraz mniej wspólnego z wojną w Ukrainie. Są to zmiany strukturalne, na które odpowiedzią tymczasową może być tylko ograniczenie zagregowanego popytu, a długookresowo konieczne jest wsparcie podaży, alternatywne źródła zaopatrzenia w surowce energetyczne i wdrożenie skutecznych programów oszczędnościowych.

Wzrost ma się gorzej

Spowolnienie w przemyśle będzie w kolejnych miesiącach i kwartałach przyspieszane przez odwracanie się cyklu przyrostu zapasów, zgodnie z tzw. efektem byczego bicza (efekt akceleracji popytu, inaczej efekt Forrestera). W poprzednich kilku kwartałach przedsiębiorstwa gromadziły ostrożnościowe zapasy, generując tym samym nie tylko dodatkowy popyt, ale też masywnie, na nienotowaną skalę, kontrybuując do wzrostu PKB. Teraz słabnącemu popytowi na wyroby przemysłowe towarzyszyć będzie także spadek popytu na nowe zapasy i schodzenie z wysokich stanów magazynowych. A to pociągnie za sobą również dodatkowe wyhamowanie dynamiki obserwowanego PKB. W Stanach, gdzie akceleracja zapasów przebiega podobnie, spadek zapasów ujął właśnie z dynamiki annualizowanego PKB 2 pp.

Średniookresowy bilans ryzyk dla naszej gospodarki coraz mocniej przechyla się w stronę stagflacji. Tegoroczny wzrost będzie jeszcze relatywnie wysoki z uwagi na efekty bazowe i silne post-pandemiczne odbicie w pierwszej połowie roku. Ale dekompozycja tego wzrostu z gigantycznym udziałem wzrostu zapasów i krajowej konsumpcji maskuje realne, negatywne procesy zachodzące w gospodarce.

Perspektywa wzrostu w granicach 1%–2% PKB w latach 23–24, z inflacją CPI średnio w tym okresie sięgającą 7%–8% jest prognozą, którą zaliczamy do grupy the best worst case scenario. Znaczy to tylko tyle, że w razie materializacji kolejnej odsłony ryzyka geopolitycznego oraz powrotu silnej fali zmutowanego Covid-19 może być tylko gorzej. Bez tych ryzyk zaś nie będzie z pewnością lepiej.

Sprawy nie ułatwia niezsynchronizowana, chaotyczna polityka makroekonomiczna, z suboptymalnym policy mix, gdzie wzrostowi restrykcyjności polityki monetarnej towarzyszy stymulacja fiskalna konsumpcji i nieprzewidywalne ingerencje polityki fiskalnej w przebieg ścieżki inflacyjnej. Polityka gospodarcza rządu znajduje się w cieniu przyszłorocznych wyborów parlamentarnych, a postawa banku centralnego wobec ryzyka odkotwiczenia oczekiwań inflacyjnych i recesji pozostaje niejasna.

Jako prawdziwą katastrofę traktować wypada w tych pożarowych warunkach brak możliwości wykorzystania stojących do dyspozycji dla Polski funduszy unijnych.

Janusz Jankowiak jest głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu, dwukrotnym zwycięzcą w konkursie NBP i „Rzeczpospolitej” na najlepszego analityka roku

Kiedy oceniamy sytuację gospodarczą, gros naszej uwagi skupia się na bardzo krótkim okresie: na roku, najwyżej dwóch latach. Szczególnie w czasach tak wielkiej, jak obecnie niepewności nasz horyzont bardzo się skraca. To zrozumiałe. Tym samym jednak gubimy z pola widzenia zjawiska i procesy strukturalne, które przesądzają o tym, co niedawno ekonomiści z BiS opisali w ważnym artykule o reżimach gospodarczych „nisko” i „wysoko” inflacyjnych (https://www.bis.org/publ/arpdf/ar2022e2.pdf).

Pozostało 95% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Dlaczego warto mieć AI w telewizorze
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację