Gaszenie inflacyjnego pożaru wymaga konsekwencji, a jej niestety rządowi i bankowi centralnemu brakuje. Przykładem mogą być propozycje dotyczące wsparcia kredytobiorców, częściowo znoszące efekt dotychczasowych podwyżek stóp procentowych. Na to nakładają się inne programy osłonowe i socjalne. Proinflacyjny efekt miałaby też ewentualna waloryzacja 500+, przekładająca się na wzrost ilości gotówki w obiegu i podbijająca konsumpcję.

Może zamiast dolewać oliwy do ognia warto pomyśleć o zmianach systemowych w tym programie? Miał on zachęcić polskie rodziny do większej dzietności. Twarde liczby pokazują, że cel nie został zrealizowany. Spadła natomiast aktywność zawodowa kobiet. Nie sposób jednak kwestionować faktu, że program przyczynił się do zmniejszenia ubóstwa w naszym kraju. Z tym że skala redukcji byłaby wyższa przy bardziej efektywnej redystrybucji środków. Szacuje się, że do rodzin uboższych trafia zaledwie kilkanaście procent pieniędzy. Do rodzin o wysokich dochodach mniej więcej dwa razy więcej. A zatem na ewentualnej waloryzacji świadczenia najbardziej skorzystaliby znowu najbogatsi. Bez wprowadzenia kryterium dochodowego ta sytuacja się nie zmieni.

Jaka może być alternatywa dla waloryzacji 500+? Może warto zastanowić się nad zmianami w systemie zasiłków rodzinnych, którymi można bardziej precyzyjnie celować w konkretne potrzeby. Pomogłoby to również chronić najsłabiej zarabiających przed negatywnymi skutkami rosnących cen. W praktyce to oni odczuwają je najmocniej.

Przed rządem nie lada wyzwanie. Zbliża się rok wyborczy, a nic tak nie podnosi słupków poparcia jak szczodre transfery socjalne. Ale ekonomia to nie mechanika kwantowa. Tam kot może być żywy i martwy jednocześnie. W ekonomii działania proinflacyjne mogą zadziałać tylko w jedną stronę: podwyższą i tak już niepokojąco wysoką inflację, a na tym ucierpi całe społeczeństwo, zwłaszcza najbiedniejsi.

Czytaj więcej

Wyższe 500+ na dzieci nakręciłoby inflację