Do krajów zmagających się z bezrobociem młodych i falą imigracji: do Grecji, Hiszpanii czy Włoch. W efekcie w 2027 r. nasz kraj prawdopodobnie stanie się płatnikiem netto do kasy Unii. Wcześniej czy później należało się tego spodziewać, sęk w tym, że jesteśmy do tego kompletnie nieprzygotowani i jak narkoman uzależnieni od miliardowych zastrzyków z Brukseli.
Inwestycje – jeden z trzech silników napędzających gospodarkę – na dobrą sprawę ruszyły dopiero wtedy, gdy wystartowały unijne fundusze z perspektywy finansowej 2014–2020. I są to niemal wyłącznie inwestycje publiczne (prywatny biznes się do nich nie rwie, jakby nie wierzył w trwałość koniunktury). Władza zdaje sobie sprawę z tego uzależnienia i jego skutków, dlatego buduje instytucje mogące finansować gospodarkę, gdy strumień z UE się zmniejszy: od Polskiego Funduszu Rozwoju po pracownicze plany kapitałowe.
Bez funduszy unijnych, przy starzejącym się społeczeństwie ekspediowanym na wcześniejszą emeryturę, gospodarka skazana jest na hamowanie. Właśnie dlatego agencja ratingowa S&P oszacowała niedawno tzw. potencjalne tempo wzrostu PKB na marne 2 proc. To poziom, który nie gwarantuje nam szybkiego gonienia zachodnich sąsiadów, czego oczekują młodzi Polacy, mający wszak alternatywę w postaci emigracji.
Zmiana salda rozliczeń z UE może być punktem zwrotnym także w wymiarze politycznym. Wcale niemała rzesza eurosceptycznie nastawionych obywateli RP może uznać, że skoro „wyciskanie brukselki" się skończyło, pora, by Polska dała nogę z Unii. Zwolenników polexitu z pewnością przybędzie – powiedzenie o brukselce, autorstwa premiera Pawlaka, oddaje przecież nasze narodowe nastawienie do Unii, która jawi się jak bankomat wydający pieniądze bez karty i PIN. To efekt eksponowania przez elity głównie finansowych korzyści wynikających z obecności we Wspólnocie. A przecież Unia to dużo więcej, choćby swoboda podróżowania, niedoceniana przez młode pokolenie, dla którego przekraczanie granic bez kontroli jest rzeczą tak oczywistą jak to, że po nocy przychodzi dzień.
Czy polexitowe nastroje zostaną powstrzymane dzięki korzyściom z wejścia naszych firm na unijny rynek? Trafia tam aż trzy czwarte eksportu. Zerwanie tych więzów byłoby katastrofą na miarę pokoleń. Podobnie jak odpływ wyszydzanych jako montownie fabryk zachodnich koncernów, od których zależy byt tysięcy małych, średnich i dużych polskich kontrahentów.