Roland Kozłowski kilka lat temu na uniwersytecie w Bristolu, gdzie ma wykłady zorganizował spotkanie dla kolegów uczonych z przedstawicielami biznesu. – Po spotkaniu niektórzy mówili: „To bardzo ciekawe, powtórzmy to”. Ale inni prosili: „Nie każ nam się więcej przed nimi prostytuować” – opowiada syn polskich emigrantów z czasów II wojny światowej. Nie wszyscy naukowcy lubią biznes. Wielu wyznaje zasadę „pure science” – czystej nauki. Współpraca z biznesem to dla nich nawet nie zdrada – to sprzedanie duszy diabłu, jakim jest pieniądz.
Kozłowski był uznanym brytyjskim biotechnologiem, gdy stwierdził, że może warto spróbować czegoś innego, czyli zająć się biznesem.
– Poznałem przypadkowo inwestora, który był gotowy zainwestować kilka milionów funtów w badania nad przeciwbólowym lekarstwem nowej generacji. Założyłem firmę – opowiada. Lectus Therapeutics to właściwie mikrofirma, i to bez przychodów. Prowadzi tylko badania. Ale jeżeli uda się uzyskać patent na lekarstwo, Kozłowski sprzeda ją koncernowi farmaceutycznemu i zapewne zostanie multimilionerem.
Kozłowski nieprzypadkowo ulokował swoją firmę w Cambridge. To europejska Dolina Krzemowa. Trzeci na świecie jest Tel Awiw. W Europie liczą się jeszcze Londyn, Paryż, Monachium. Warszawy nie ma w żadnych zestawieniach.
Biznes i nauka nauczyły się ze sobą żyć, bo obie strony odnoszą z tego korzyści. Firmy dostają nowe technologie, a uniwersytety zdobywają pieniądze i prestiż, dzięki którym mogą zatrudniać najbardziej światłe umysły z całego świata. To m.in. dlatego USA i Wielka Brytania znajdują się w pierwszej dziesięciu najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata według World Economic Forum, a spośród dziesięciu najlepszych uczelni globu z listy opracowywanej przez szanghajski uniwersytet Jiong Tong osiem znajduje się w USA, a dwie na Wyspach. Polska pod względem konkurencyjności znajduje się na 50. miejscu, tuż za Barbadosem, a na liście Jiong Tong nie ma polskich uczelni.