Argumenty są różne: że budżet napięty, że ważniejsze jest schodzenie z poziomem deficytu finansów publicznych, do czego zobowiązaliśmy się przed Komisję Europejską, wreszcie, że trzeba się do zmian przygotować. Wszystko to prawda, tylko dlaczego premier, podsumowując pierwsze sześć miesięcy urzędowania, sugeruje co innego i stara się stworzyć wrażenie, że reformę podatków da się zrobić szybko, może już za rok?
Z programu konwergencji, który trafił do Brukseli, wynika jasno, że oprócz wprowadzenia dwóch stawek PIT, 18 i 32 proc., na inne zmiany na razie nie możemy liczyć. Wczoraj dobitnie powiedział to szef resortu finansów. Każdy, kto potrafi liczyć, wie, że Jacek Rostowski ma rację. Wie to także Donald Tusk, ale jednocześnie rozumie, jakie są oczekiwania wyborców, i próbuje, chociażby słownie, wychodzić im naprzeciw. Tak naprawdę jednak ci ostatni woleliby zobaczyć konkretny plan obniżania i upraszczania podatków. Plan, który jest realny i będzie zrealizowany. Jeśli budżet nie wytrzyma obniżki podatku dla jednoosobowych firm i podatku Belki od przyszłego roku, to niech to nastąpi rok później. Ale niech to już będzie informacja pewna.