Kilka, kilkanaście miesięcy temu, podczas wywiadów udzielanych mediom członkowie RPP skutecznie bronili się przed wszystkimi ciekawszymi pytaniami. Pytania o przyszłość stóp procentowych zbywali milczeniem lub przypomnieniem, że nie wypowiadają się na takie tematy. W trakcie analizy polityki pieniężnej pozostawało więc dokładnie czytać komunikaty Rady i „minutki” z posiedzeń, kierować swoją uwagę na projekcje inflacji oraz czytać między wierszami.

Ostatnio jednak pojawiły się nowe tendencje w komunikowaniu się, a kilka tygodni temu przybrały one bardzo ostre formy. Przy dowolnej medialnej okazji część członków Rady Polityki Pieniężnej zaczęła dokładnie wskazywać termin i prognozowany przez nich zakres zmian stóp procentowych. Pojawiły się sugestie, gdzie i kiedy może się zakończyć cykl zmian stóp procentowych lub ile jeszcze podwyżek stóp procentowych jest wręcz niezbędnych.

Przy tej okazji rodzą się dwa pytania: czemu mają takie wypowiedzi służyć – bo powinny mieć jakiś cel – oraz czy przynoszą zysk czy szkodę społeczeństwu. Jak to w ekonomii bywa, na problem można spojrzeć z różnych punktów widzenia. Z jednej strony, przejrzystość polityki pieniężnej jest wartością. Ale czy mamy w tym przypadku do czynienia z przejrzystością? Nie dostrzegam jej tutaj, widzę raczej forsowanie własnego zdania, często niebędącego głosem większości w Radzie. Celem tak stanowczego wyrażania swojej opinii wydaje się być wywarcie presji na innych członków Rady Polityki Pieniężnej, by poparli taką, a nie inną decyzję odnośnie poziomu stóp procentowych.

Uważam, że efekty nowej, większej otwartości są szkodliwe zarówno dla Rady Polityki Pieniężnej, jak i dla społeczeństwa. RPP traci jedno z najważniejszych swoich aktywów – wiarygodność. Zapowiadanie jakichś działań, wskazywanie na ich nieodzowność, a potem nieprzeprowadzanie ich szkodzi wiarygodności. Ewentualne tłumaczenie, że jest to przekazywanie tylko własnej oceny sytuacji przez poszczególnych członków RPP, nie przekonuje mnie. Skutki mniejszej wiarygodności są oczywiste – wyższe oczekiwania inflacyjne, czyli wymierne straty dla społeczeństwa. Można by tego uniknąć, ale trzeba byłoby wrócić do poprzedniej formy komunikowania się z uczestnikami rynków finansowych i społeczeństwem.