Niewysoki, cichy i uprzejmy – przed wygłoszeniem przemówienia z okazji 15-lecia fabryki Daewoo Electronics w Polsce ukłonił się dziennikarzom, niemal dotykając głową stołu. Przyjechał tu na krótko – plan zajęć miał rozpisany co do 15 minut, co w jego przypadku jest absolutną normą.
Ma 57 lat i choć robi wrażenie bardzo nieufnego, to on przyczynił się do odzyskania dobrej reputacji Daewoo Electronics, jednego z największych producentów sprzętu elektronicznego na świecie. Dodatkowo zupełnie ominęły go oskarżenia o korupcję, które zaprowadziły do więzienia prezesów wielu innych koreańskich firm.
Urodził się w Korei, tam też dalej mieszka, skończył także w rodzinnym kraju zarówno szkołę średnią, jak i studia. Aby uzupełnić wiedzę, tytuł MBA zdobył już na Uniwersytecie w Bostonie. Nieźle mówi po angielsku, choć nawet pobyt w USA nie złagodził twardego akcentu.
O początkach jego kariery zawodowej wiadomo niewiele poza tym, że pracował w przemyśle, a potem mozolnie wspinał po szczeblach kariery w grupie Daewoo. Prezesem Daewoo Electronics został w sierpniu 2005 r., gdy firma jeszcze nie pozbierała się po bankructwie całego koncernu, który zakończył żywot z 80 mld dol. długów. Koreański gigant zajmował się swego czasu praktycznie wszystkim – od produkcji elektroniki czy samochodów po żywność, piwo czy prowadzenie hoteli. Dodatkowo miał tak zagmatwaną strukturę, że jedynym oczywistym sposobem na przetrwanie było rozprzedawanie majątku.
– Kluczową kwestią jest przetrwanie firmy, nie możemy dopuścić do jej upadku, a co więcej, musimy podnosić jej wartość – mówił dzień po zostaniu prezesem.