Pozornie odpowiedź jest prosta: że spowolnienie zwiększy odsetek osób niewypłacalnych. Lepiej więc dawać kredyty gotówkowe – zysk jest większy, nawet, gdy część klientów nie spłaca w terminie. Problem w tym, że o wielkości portfela złych długów hipotecznych w dużej mierze zdecydują ci, którzy kredyty już dawno zaciągnęli. Podnoszenie wymagań dotyczących zdolności kredytowej nowych klientów nie będzie miało na to żadnego wpływu. Spowoduje za to zapaść na rynku mieszkaniowym – co oznaczać będzie spadek cen mieszkań, zabezpieczających kredyty – i znaczące osłabienie konsumpcji – której budownictwo zawsze było kołem zamachowym. Wtedy rzeczywiście zdolności finansowe Polaków mogą spaść. A to będzie oznaczać, że banki swoimi działaniami nie tylko nie uchronią się przed gorszymi wynikami, ale i wpędzą w kłopoty innych.

Taki rodzaj ostrożności – wątpliwie uzasadnionej – staje się niestety coraz powszechniejszy. To groźne zjawisko – wystarczy asekuranctwo jednej, dużej firmy, by uruchomić efekt domina w całej branży. Działania ”na wszelki wypadek” potentata powodują realne problemy mikrusów. Ostrożność jest cnotą. Ale nie wtedy, gdy wynika z recesyjnej psychozy.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/blog/2008/11/27/krzysztof-szwalek-mamy-spowolnienie-troche-na-wlasne-zyczenie/]na blogu[/link][/ramka]